Cześć! Czy raczej Bonżur, bo we Francji zaczyna się EURO 2016. Ale tekst napisany dwa lata temu dla TamTama przed Mistrzostwami Świata w Brazylii nadal aktualny. Choć tym razem Podróżujący Malkontent nie może narzekać na brak naszej reprezentacji na mistrzostwach.
Podróże kibicowskie to coraz modniejszy kierunek sposób na spędzanie wolnego czasu. I to nie tylko podążanie za swoją drużyną. Wbrew powszechnym stereotypom, kibic to niekoniecznie chuligan, ale często dysponujący dużym budżetem łakomy kąsek dla restauratorów i hotelarzy. Wystarczy sprawdzić jak rosną ceny w czasie ważnych meczów ligowych w hotelach w Niemczech czy Anglii. Nie mówiąc o takich świętach jak Euro czy Mundial. W Rio de Janeiro ceny w trakcie Mundialu są wyższe niż podczas karnawału. Podobnie dzieje się we Francji. Co ciekawe: przy okazji mistrzostw znajdzie się zawsze jakaś grupa – nomen omen – malkontentów. Wręcz w dobrym tonie jest pokazać swą wyższość nad tłuszczą kibicującą piłce nożnej. Sam byłem przezywany pogardliwie kibolem tylko dlatego, że założyłem koszulkę naszej reprezentacji w dniu meczu. (W Sopocie, biało-czerwone barwy są w niektórych lokalach zakazane…) Teraz jest też czas na porównania z rowerzystami, skoczkami, biegaczami czy specjalistami od piłki siatkowej plażowej. Znajomość sportu pomaga także w podróżach. Warto znać parę sportowych faktów z historii kraju, który odwiedzamy. Ale i tak gdziekolwiek jedziesz(poza USA i Kanadą), sprawdź kto jest mistrzem danego kraju w piłce nożnej. Żeby w panice nie wydzwaniać z baru i innej strefy czasowej w celu zasięgnięcia języka u bardziej zorientowanych. Kiedy ostatni raz graliśmy na poziomie reprezentacji? A może któryś z obcokrajowców gra w naszej lidze? Dlaczego trzeba to sprawdzić? Bo rozmowy o sporcie bardzo często przełamują bariery w kontaktach z “lokalesami”. Nie wytłumaczysz na Bali czy w dżungli amazońskiej różnicy między krokiem łyżwowym i klasycznym. Z całym szacunkiem dla Justyny Kowalczyk, Kamila Stocha czy Adama Małysza: w Afryce czy Ameryce Południowej te nazwiska są absolutnie nieznane. No może Małysz dzięki Dakarowi jest bardziej rozpoznawalny: jako niezły kierowca a nie wybitny skoczek. Ale piłka nożna jest międzynarodowa. Kiedy robiłem zdjęcie naszego papieża na schodach Selarona w Rio de Janeiro, to miejscowy artysta od razu wspomniał… Grzegorza Lato. Który 40 lat temu strzelił Brazylijczykom eliminującą ich bramkę. Peruwiańczycy też pamiętali łomot 5 do1 sprzed 30 lat (znowu Lato jednym z bohaterów). Włosi wspominają Bońka (“mówi lepiej po włosku niż niejeden nasz piłkarz”). Szkoci swego czasu mieli tyko jedno skojarzenie: Artur Boruc. I to niezależnie od tego czy byli za Celtikiem czy Rangersami. Chcemy czy nie, to piłkarze są jednymi z lepszych ambasadorów naszego kraju. A wśród sportowców najlepszymi. I dlatego tak bardzo wkurza mnie, że pamiętają ich już ci najstarsi. Chociaż…. Kilka lat temu w gambijskiej wiosce na murze widniało nazwisko Roberta Lewandowskiego. Nie, nie rozgromiliśmy tej reprezentacji w pojedynku. Chyba nawet nie mieliśmy przyjemności grać (za to Kebba Ceesay grał w Lechu Poznań). Ale Lewandowski występujący wtedy w barwach Borussii Dortmund strzelił Realowi Madryt w jednym meczu cztery bramki. To robi wrażenie. Szczególnie w kraju gdzie każdy chłopak ma koszulkę Barcelony. Mam nadzieję, że dożyję czasów, kiedy nie będziemy żyć wspomnieniami. I nie rozegramy tylko trzech meczów na imprezie we Francji.
Kibic (tfu, kojarzy się gorzej niż kibol) Mieczysław
PS. I jeszcze historyjka sprzed kilkunastu dni z albańskiego, portowego miasta. Oglądamy finał Ligi Mistrzów w barze o barwach Juventusu Turyn. Z miejscowymi rybakami najłatwiej – prócz albańskiego – dogadać się po włosku. I jakie pierwsze piłkarskie nazwisko pada w rozmowie? Konkursu nie będzie, bo i tak nie zgadniecie – Smuda! 😀