Bonżur! Nazwy czasem są przewrotne. Ponoć w Champery, jednym z miasteczek Wrót Słońca, jest prawie 300 dni słonecznych w roku. Tym razem nie miałem tyle szczęścia.
Ale śnieg sypał i sypał. Różnica między wyjazdem na urlop a wyjazdem do pracy jest taka, że w taką pogodę, to nawet przysłowiowego psa żal wypuścić z domu. Ale nie narciarza w pracy. Skończyłem krótki urlop w Zermatt i przejechałem służbowo do francuskojęzycznej części kantonu. Valais. Czasem czułem się niczym na Stegnach. W jedną paskudną niedzielę nie było specjalnie chętnych na ślizgawkę i całość miałem przez chwilę dla siebie. Tu nawet jeśli jestem w miłym towarzystwie, to czujemy się jakby kolejki specjalnie dla nas otworzyli. Tym bardziej że jest to największy obszar narciarski w Europie. Wraz z terenami po francuskiej stronie to bodajże 600 km nartostrad. Nawet doświadczeni narciarze przy dobrej pogodzie nie zjeżdżą tych tras w czasie normalnego urlopu. W czasie tak krótkiego wypadu jak ten i przy padającym śniegu trudno cokolwiek zobaczyć. Muszę wrócić w czasie do ponad dekady wcześniej, kiedy mieliśmy lepszą pogodę. Wtedy chciało się nawet w nocy ruszyć na rakietach przemytniczym szlakiem do zapomnianej chatki gdzieś na granicy. Oficjalnie nie bardzo opłaca się cokolwiek już szmuglować, ale z tamtej wyprawy pamiętam wyśmienite nalewki (smaku dodawał brak akcyzy na butelkach), jakie zaserwował nam nasz przewodnik. Teraz nawet w ciągu dnia ciężko byłoby wyruszyć z ciepłych pieleszy. Generalnie sytuacja meteo jest taka, że jeździ się powyżej 2000 metrów nad poziomem morza. Raz tylko pod wieczór pokazały się słynne Dents du Midi. Śnieg jest poki co ciężki i w dodatku sypie w oczy. Niżej narty są bardziej wodne. Trzeba więc wybrać alternatywne sposoby spędzania wolnego czasu. Wiele razy pytany jestem o to, co w jakimś ośrodku można robić po nartach. Pytają najczęściej ci, którzy na nartach nie jeżdżą. Inaczej wiedzieliby, że po nartach się odpoczywa i nabiera sił na następny dzień. Można degustować wina, lub nieco poniżej Champery wymoczyć się w miejscowych termach. W opadowy dzień jak ostatnie w Alpach spróbujcie curlingu. To taki śmieszny sport nazywany czasem złośliwie szczotkowaniem lodu. Jak większość aktywności alpejskich, także i tę przywieźli ze sobą angielscy i szkoccy dżentelmeni. Szybko jednak okazało się, że uczniowie przerośli mistrzów. Szwajcarzy są światową czołówką, więc warto spróbować puścić parę kamieni po lodzie właśnie tu, pod okiem miejscowych instruktorów. Uprzedzam. Nie jest to łatwe. Ja sam zaliczyłem więcej gleb (lodowych) niż przez parę sezonów na nartach i lodzie. A nawet jeśli nie wywiniecie orła, to okaże się po sesji, że od szczotkowania lodu – i to intensywnego – bolą was mięśnie których nie spodziewaliście się mieć. Może powinienem częściej odkurzać mieszkanie? Tak czy inaczej to dyscyplina olimpijska. Raczej nie mamy już szans zmierzyć się ze Stochem czy Kowalczyk, nawet jeśli teraz ich forma jest nieco słabsza. Ale szorować lód? Czemu nie? Jeśli lubisz porządek i czystość, może okazać się, że jeszcze zostaniesz mistrzem/mistrzynią olimpijskim/ą.
Curler Mieczysław
Champery 10 stycznia 2016
PS Przestraszyliście się ceny karnetu w Zermatt? Tam – podobnie jak za pokoje – płacimy więcej za widok na Matterhorn. Nawet jeśli jest w chmurach. W Portes du Soleil za dzienny karnet zapłacimy 49 franków. Za możliwość wjechania na stronę francuską dopłacimy zaledwie 5 franków wiecej. Dwugodzinne wynajęcie toru do curlingu kosztuje 40 franków. Biorąc pod uwagę fakt, że powinny grać czteroosobowe drużyny, to na jedną osobę wypada po 5 franków. I pamiętajcie, że to zwyciezcy stawiają piwo/wino/drinka przegranym. Wspominałem, że to gra wyspiarskich dżentelmenów? Inne ceny znajdziecie na www.portesdusoleil.com