Mire! Albanii w tym czasie nie planowałem, ale musiałem wykorzystać mile.
To jak z tym przysłowiem: lepiej zjeść i odchorować niżby miało się zmarnować. Przez ostatnie dwa lata mniej człowiek latał tzw. tradycyjnymi przewoźnikami to i mile zaczęły się przedawniać. Zresztą: to już nie to co kiedyś. Tyle, że od ładnych kilku lat łatwiej zebrać mile na lot nawet nie latając. A to ktoś zatankuje benzynę, zje hotdoga na stacji albo kupi tabliczkę czekolady. W programie Payback pojawiają się promocje, w których za tytułową tabliczkę można dostać tyle samo mil co za lot np do Monachium przewoźnikiem ze Star Alliance. Potem już tylko opłaty lotniskowe. I fruu… O programach milowych to jeszcze pewnie kiedyś napiszę, a tymczasem jak wygląda Albania przed sezonem. Bodaj rok temu serwisy obiegła informacja, że na plaży pobili się ludzie rozstawiający (i kasujący za użyczenie) leżaki. Teraz w Durres było bardzo spokojnie.
I w porównaniu do mojego pobytu kilka lat temu na południu kraju, w Sarandzie, Durres wygląda bardziej elegancko. Już nie tylko pierwsza linia przy deptaku, ale druga i trzecia odnowione i czekają na turystów. Ludzi póki co zupełnie nie ma. W mojej noclegowni byłem sam i z rana przychodziła tylko pani kucharka smażąc na śniadanie fantastyczne racuchy. Palce lizać.
Z innymi knajpami nie było najlepiej. Nawet kilka było otwartych. I jak się potem okazało mieli nawet niezłe notowania. Ja swoich nie zostawiłem. Wychodziłem po kwadransie nie doczekując się obsługi. A jak już znalazłem fajną knajpę meksykańską (!) to odrzucił mnie dym papierosowy. W Albanii nadal można palić i o ile w środku sezonu mi to nie przeszkadza, bo i tak siedzę na zewnątrz, to na początku kwietnia w ogródkach ciągnie od Adriatyku. Już myślałem, że pójdę po linii najmniejszego oporu i zjem kebaba, ale wtedy trafiłem na niezłą knajpę z owocami morza. Była schowana za jakimś gigantycznym ciągiem kawiarni. Poza promenadą, przy zwykłym osiedlu mieszkaniowym mieści się z pół kilometra kafejek. Nie wiem z czego się utrzymują skoro kawa kosztuje tu nieco ponad dwa złote.
W każdym razie owoce morza w Te Peku są bardzo dobre i w przyzwoitych cenach od ok 600 leków czyli nieco ponad 20 zł. Właściciel, Ami, podaje włoskie stołowe wino, bo jak twierdzi mniej boli głowa niż po winach albańskich.
Ale mi na aperitif podał lokalny bimberek w solidnej szklance. – To nie wino, po tym głowa nie boli 😀
Gezuar!
Mieczysław
Durres 7 kwietnia 2022