Czao! Kilka razy spotkałem się z pytaniem, czy podróżowanie w pojedynkę nie jest niebezpieczne. Przy odrobinie zdrowego rozsądku jest ok. Choć oczywiście na samotnego wędrowca czyha wiele zagrożeń. Zwłaszcza gdy tak ja został milionerem.
Wydawałoby się że samotnym kobietom w drodze powinno być gorzej. Ale samotny mężczyzna w drodze też nie stąpa tylko po różach. Pierwszą walkę trzeba stoczyć zwykle już na lotnisku. Z niezrozumiałych względów wszyscy taksówkarze, tuktuksiarze, właściciele motorów i rikszy uważają, że biały człowiek nie może być narażony na podróżowanie autobusem miejskim. Mimo, że taki autobus jest akurat rozsądniej klimatyzowany niż każda taksówka, gdzie ma się wrażenie wejścia do lodówki. Facet moich rozmiarów musi liczyć się z zaczepkami. Zwykle mile i uprzejme. W Sajgonie były to zwykle teksty typu kiedy spodziewam się dziecka? czy jestem silny? I macanie bicepsów. Wtedy automatycznie i na wszelki wypadek mięśnie sprężam niczym Pudzian. Oczywiście takie żarty są jedynie wtedy kiedy siedzę przy stole, albo jeszcze lepiej niemal na ziemi (stołeczki są tu bardziej przedszkolne) bo większość Wietnamczyków wchodzi mi pod pachę. Nie uda mi się tu nigdy wmieszać w tłum. No i takimi macantami są zwykle mężczyźni. Kobiety raczej trzymają dystans i nie robią sobie takich lekkich żartów. Prócz kobiet, które z lekkości (obyczajów) zrobiły swój zawód. Z tym, że pełno jest tu także salonów masażu zwykłego. Koło sajgońskiej Skytower (bo na wzór Londynu każde miasto chce mieć własny wibrator) kusiły mnie dziewczęta zakładem o nazwie “Bistro i Masaż”. Zastanawiało mnie jak może coś takiego wyglądać. Bistro kojarzy mi się z małym zakładem przy Saskiej, gdzie garmażerkę można spożyć na wysokim stołku. Wyobrażałem sobie, że np wcinasz nóżki w galarecie a w tym czasie masz masowaną łydkę albo stopy. Oszczędność czasu, przyjemne z pożytecznym… Niestety pod jednym szyldem znajdowały się dwa rodzaje biznesu na dwóch różnych piętrach. Byłby to mój najwyżej zjedzony posiłek w Sajgonie, bo zwykle odżywiałem raczej na poziomie chodnika. Zresztą na ulicy załatwia się tu prócz posiłków także sprawy rzemieślnicze, usługi fryzjerskie czy szewskie. Na fryzjera ulicznego trafiłem już po wizycie w “normalnym” zakładzie, ale sandały wielofunkcyjne Lizarda naprawiłem siedząc na ulicy obok szewca. No, trochę się od niego odsunąłem gdy okazało się, że fajkę odkładał zamiast do popielniczki na pudełko z butaprenem.
W każdym razie naprawa i nowe bieżnikowanie kosztowała 100 000. Kto bogatemu zabroni, w końcu zostałem milionerem. Wprawdzie mogłem nim zostać już w Kambodży, ale naprawdę trudno tam w tydzień wydać milion rieli. Milion dongów wietnamskich wydać łatwiej. I jeszcze małe wyjaśnienie tytułu. Nadal nie wiadomo, czy pisać trzeba przez ch czy samo h.
Tu stosowane są obie pisownie. Najbardziej rozbawiła mnie reklama lokalnej firmy kosmetycznej. O Hui najlepszy dla twarzy skóry. Zastanawiam się, czy nie przywieźć takiego kremu koleżankom 😀
Mieczysław
Sajgon 17 marca 2015
PS Nawet jak jesteś milionerem, to warto z lotniska w Sajgonie do centrum dojechać autobusem (pół godziny, jeśli nie ma korków). Nr 152 stoi po prawej stronie hali przylotów i kosztuje 10 000 dongów z bagażem. Wymiany pieniędzy też można dokonać na lotnisku a kurs jest zbliżony, a czasem lepszy niż w kantorach. W Kambodży nie trzeba wymieniać pieniędzy. Powszechnie akceptowane są dolary.