Hola! Valpo cuchnie. Cuchnie zepsutymi rybami na bazarze i tym czego nie przetrawiło morze, ludzie i zwierzęta. W przypadku ludzi i zwierząt cuchnie także tym, co przetrawili.
Jestem niemal jak Gastarbajter w Ameryce. Ledwo drugi dzień w Valparaiso, a już mówię jak lokalesi: Valpo. Niestety na początku nie znalazłem ich uwielbienia dla ichniego okna na świat. Miejscowy dworzec czyli poniekąd wizytówka miasta jest jednym z najobskurniejszych jakie miałem okazję zwiedzić tym razem. I to wszystko pod bokiem kongresu. Dawny bazar na Stadionie Dziesięciolecia miał w sobie więcej uroku. Na szczęście w poszukiwaniu kolorowych domów i murali trzeba wyjść nieco ponad poziom morza. W górze powietrze jest bardziej rześkie i przynajmniej można odetchnąć pełną piersią. Jednak wrażenie bałaganu nadal zostaje. Valparaiso słynie z kolorowych domów i murali. I to wszystko prawda. Ale pod te małe dzieła artystyczne podpinają się zwykli wandale. Byle gówniarz z puszką spreju nagle myśli że jest jakimś Banksym. Ci co nie mają malarskich ambicji pozostają przy nabazgranych manifestach miłości/nienawiści lub sentencji godnych Coelho lub Pawlikowskiej. Beaty, nie Marii. Naprawdę trzeba się dobrze nachodzić, żeby odkryć prawdziwe perełki wśród kolorowych elewacji z blachy falistej. I to jeszcze dobrze jest wiedzieć gdzie iść. W ciągu dwóch godzin cztery (słownie: cztery) razy zostałem grzecznie poproszony o nie wchodzenie w jakąś uliczkę. Szczególnie z moim wyglądem (nie da się ukryć, że nie jestem stąd). Najdziwniejsze, że na pierwszy rzut oka uliczki niczym się nie różniły. Ba! Kiedy jednemu z miłych valparajsowczyków powiedziałem, że przecież szukam kolejki, to zaprowadził mnie do wejścia. Prawdę mówiąc przechodziłem obok i nie odważyłem się zaufać mapie, bo właśnie ten zaułek wyglądał mi na bardzo podejrzany. Trochę to wyglądało jak kiedyś na Ribeirze w Porto czy Caminito w Buenos Aires. W końcu do ludzi dotrze, że więcej pieniędzy można wyciągnąć oferując bezpieczeństwo. I turyści będą jeszcze prosić, żeby chcieli przyjąć kasę.
W zaułku jeszcze raz musiałem zaufać. Tym razem zabytkowej technice i linom związanym zwykłym sznurkiem. Rzeczywiście za drobne sto pesos (czyli jakieś 60 groszy) w kilkanaście sekund kolejka wywiezie nas w górę. Piszę kolejka, ale stromizna sprawia, że bliżej im do wind. Oczywiście pod warunkiem, że kolejki/windy działają. Bo czasem wymieniają tam te liny związane sznurkiem. I trzeba przynajmniej 170 schodków depnąć do góry. Schodki bardo strome i bardzo wąskie. Rozmiar buta dziecka z podstawówki i to raczej niższych klas. Przy okazji dziękowałem swojemu doświadczeniu (mądrości, roztropności, błyskotliwości – niepotrzebne skreślić), że nie skusiłem się na nocleg na wzgórzach. Wiele hosteli kusi klientów fantastycznymi widokami na zatokę. I z reguły jest to prawda. I z reguły hostele położone są w tych rejonach, gdzie jest bezpiecznie. Ale podobne lokalizacje ćwiczyłem już wcześniej w Rio de Janeiro. Naprawdę po całym dniu biegania w górę i w dół ostatnią rzeczy o której marzysz to wspinanie się z plecakiem na schowaną gdzieś w zaułku noclegownię. Tym bardziej, że w Valpo, jak to nad Pacyfikiem, mgły znad oceanu mogą nadejść w każdej chwili. Z widoków du…nici. A do bogatej gamy aromatów – bo we mgle powietrze stoi – dochodzi jeszcze swąd spalonych sprzęgieł i klocków hamulcowych. Taksówki tu normalnie jeżdżą. Widziałem kilka akcji i mijanek na tzw „jajeczko”. To ja już wolę kolejki linowe wiązane sznurkiem. I cieszyłem się, że wybrałem hostel taki jaki wybrałem. Swoją drogą: staram się omijać wszystkie hostele, które mają w nazwie eko. Oznacza to zwykle wyposażenie zebrane na śmietnikach i strychach, a najbardziej eko są tam różne zwierzątka. Nie zawsze jadalne. Czasem raczej one nas podgryzają. Ale tu nie miałem wyboru i nie było najgorzej. Wprawdzie co chwila bombardowany byłem prośbami o oszczędność: światła powietrza i wody. Aby zmyć naczynia napełnij zlew wodą. Naprawdę? Na jeden talerz muszę napełniać zlew wodą? Jednocześnie każdy karton czy butelkę po soku, mleku czy winie trzeba było szorować przed wyrzuceniem do śmieci. Segregowanych na pół tuzina różnych sposobów. Plus recykling oleju. Zlewamy olej po smażeniu do bańki i potem przerabiamy na biopaliwo. Gdyby recepcjonist(k)a (długie włosy i spódnica o niczym nie świadczą) nie oszczędzał(a) tak wody to można byłoby z jej(go) włosów wycisnąć olej do niezłego diesla. Noclegownia była tuż obok stacji benzynowej. Ale wbrew pozorom było czysto. A z rana wszystkich budził zapach podłogi świeżo pastowanej (ekopastą oczywiście). No dobra, bo marudzę a Valpo ma swój urok. Podnosi się mgła więc wszystko nabiera koloru. A nawet kolorów. Murale naprawdę niezłe. Niektóre wprost trzymają przy życiu ściany na których są namalowane. Nie na darmo wpisali miasto na listę dziedzictwa kultury UNESCO 🙂 Spieszcie się odwiedzić zanim zmienią blachę falistą a kolejki zmienią w bezpieczniejsze, ale bezduszne (i bez oddechu) nowoczesne tramwaje z oknoplastem.
Salud!
Mieczysław
Valparaiso 5 marca 2018
PS i tradycyjnie kilka ilustracji, że jednak warto tu przyjechać. Bezpiecznie można się poruszać we wszystkich „turystycznych” miejscach jak np tzw Muzeum pod Otwartym Niebem czy Pałacu Baburizza. Ostrzeżenia dostałem w okolicach placu Matriz i Echauren.