Sabah Alhir!
Wygląda na to, że jak człowiek wpadł w jakieś tory podróżowania to trudno się wyrwać. W Maroku w czasie tylko ostatnich trzech lat jestem już czwarty raz (a raz musiałem niestety zrezygnować z wykupionych biletów). Tym razem zacząłem od Agadiru, od którego też zaczeła się moja przygoda z Marokiem naście lat temu. marakesztlI tak samo jak naście lat temu chciałem uciekać z tego kurortu jak najszybciej. To prawda, nie ich wina, że trzesięnie ziemi sprzed pół wieku zniszczyło im całą medynę. Czyli stare miasto. I dość szybko – i całkiem słusznie – doszli do wniosku, że najlepszym biznesem będzie wykorzystanie tego kawałka plażowej zatoki. Hoteli pięciogwiazdkowych jest tu całe multum, promenady nie powstydziłby się Sopot czy Barcelona. Swoją rezydencję ma tu król, który poniekąd zaprosił mnie z innymi koleżankami i kolegami po fachu. I nawet nas traktowano tu po królewsku: powitalne drinki (bezalkoholowe oczywiście), zimne ręczniczki na upał, wywiady w prasie wizyty w zakładach pracy, noszenie na rękach. To ostatnie w przenośni, bo jednak trochę ważę. A jednak jak mawiał Kargul: “od tego luksusu trochę mnie mgli”. Bo tak starają się dogodzić turystom z Europy, że jedzenie w tych hotelach jest prawie europejskie. Zaczęliśmy od restauracji rybnej, gdzie kucharzy szkoliły francuskie gwiazdki Miszelę. Potem w innym miejscu sushi. Lokalnym dodatkiem było to, że zamiast/obok wasabi dodać można było harisę. Która najlepsza jest oczywiście w Tunezji, ale i tu dawała radę. Ale prawdziwy przykład kuchni fjusion był kiedy trafiliśmy na dzień włoski. Przygotowany przez naszych zachodnich sąsiadów. Prawdziwe “dojcze vita” (copyright K8). Zatęskniłem do saharyjskiej glinianej chaty w której kiedyś poczęstowano nas domowym chlebem i oliwą. No i berberyjską whisky z dużą ilością cukru. Szczęśliwie przejechaliśmy do Marakeszu. I choć nadal mieszkamy na jakimś luksuowym zadupiu (palmy, baseny, kelnerzy sztywni od krochmalu) to przynajmniej mamy restauracje marokańskie. Znów najem się baraniny za wszystkie czasy. No i popatrzę na program artystyczny. Choć pachnie to cepelią, to patrzy się całkiem miło 🙂
Marakesz, 9 pażdziernika 2013

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *