Bom dia zmieniam w buenos dias. Rio pożegnało mnie deszczem. Urugwaj deszczem powitał.
Pożegnało to chyba złe powiedzenie. Jak przeczytałem (wolne tłumaczenie z portugalskiego) tuż przed wejściem do samolotu: Rio nie mówi Ci żegnaj, mówi: do widzenia. Tak więc do widzenia Rio de Janeiro. Jadę na południe. Południe tu, to jak północ u nas. Pierwszy przystanek Porto Alegre. Najbliżej urugwajskiej granicy, co dało się wyszukać i kupić (gracias, Corazon). Potem już tylko 600 km autobusem. Nawet wynalazłem połączenie z Porto Alegre do Tacuarembo. Co nie jest takie oczywiste. Na pierwszy rzut oka nie ma żadnego powodu, żeby oba te miast(eczk)a odwiedzać. Na drugi rzut oka również. Miałem dokładnie 4.5 godziny, żeby wg rozkładów zdążyć na bezpośredni autobus do Tacuarembo. Nawet odbyłem stosowną korespondencję z przedstawicielem linii autobusowej. Prawdę mówiąc jeszcze trwa, co mi przypomina, że trzeba tu mocno się przestawić z myślenia europejskiego na południowoamerykańskie. W każdym razie wyszło jak przy lądowaniu kapitana Moralesa w Kilerów 2-óch (młodzież niech wygugla). “No i w pi.du, wylądował i cały misterny plan w pi.du.” W tym przypadku w Chuy. Albo Chui. Bo zdaje się Turil, wbrew temu co mówił gość, nie odjeżdżał z głównego dworca. No musiałem dojechać od d… strony. To jest od Chuy. No w ch.. drogi. Przez Cabo Polonia, Punta del Este i Montevideo. Jak spojrzycie na mapę to będziecie wiedzieć czemu. Samo przejście graniczne Chui/Chuy przespałem. Miałem nadzieję na stosowną pieczątkę w paszporcie, ale są tylko numery. I podobnie jak w Azji – dajesz paszport i nie przejmujesz się aż do rana. No więc wylądowałem w Montevideo i złapałem kolejny bus do Tacuarembo. Kolejne sześć godzin. Dobrze, że autobusy tu wygodne. Dość powiedzieć, że spokojnie mogę kończyny rozprostować. Ale samo miasteczko może być tylko atrakcyjne dla miłośników tanga. Tu urodził się Gardel. O co trwa “wojna” z portenos z Buenos Aires. Jeśli nie jesteś miłośnikiem tanga – i Gardela – nie masz tu czego szukać. Wiem, bo byłem tu już kilka lat temu. Owszem, są tu sympatyczni ludzie i miasto z ulicami pod kątem prostym. Jak wszędzie za Atlantykiem. Po ch..olerę (by nie napisać Chuy) tłukłem się za Atlantyk i potem ponad dobę w autokarze? Bo właśnie zaczyna się jubileuszowa, 30 Gaucha Patria.tbo_0070_blg

tbo_0024_blg

tbo_0109_blg Największe święto urugwajskich kowbojów. Nie wiem, czego się spodziewać. Może być tak, że jak wszystko na co czekało się długo (a łaziło mi to po głowie ze cztery lata…) może rozczarować. Ale na razie: daje radę. Czytelnicy Horse and Hound powinni być zadowoleni 😉
Hasta la vista
Gaucho Mieczysław
Tacuarembó, 2 marca 2016

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *