Priwiet! Na takie upały najlepsza jest wizyta u Dziadka Mroza. Mieszka niedaleko. Za granicą. I od trzech tygodni można tam jechać bez wiz.Nienawidzę granic. Szczególnie tak sztucznych jak ta przechodząca przez Puszczę Białowieską. Nawet jak za naszą wschodnią granicą był zaprzyjaźniony Związek Sowiecki, to przekroczenie jej graniczyło z cudem, a dotknięcie słupka włączało alarmy niemal od Odry do Kremla. Po naszym wejściu do Unii, granica ta stała się jeszcze bardziej pilnowana i trudna (wizy!) do przejścia. Dlatego skoro tylko się pojawiła możliwość bezwizowego wjazdu za żelazną kurtynę (naprawdę: jest wielka żelazna brama) skorzystałem czym prędzej z okazji zobaczenia żubrów po drugiej stronie, póki politycy i urzędnicy się nie rozmyślą. Początek wydawał się łatwy: trzeba tylko wypełnić prostą ankietę. Po paru godzinach przychodzi propusk, który trzeba wydrukować. Żadne pedeefy na tablety czy smartfony. Miałem szczęście, że mam tylko jedno imię. Kto ma dwa, a wpisał jedno był zawracany. Wpisywałem bez polskich znaków. Imperium bliskie jest padnięcia, a system się wali w gruzy jeśli ktoś ma podwójne nazwisko z dywizem, kreseczką, myślnikiem. Ale ponoć po odczekaniu godziny daje się przejść. Jednak biada tym, którzy wpisali przejście na piechotę, a potem zapragnęliby dwóch kółek. Co jest zresztą najbardziej logicznym rozwiązaniem zwiedzania (choć nie jedynym). Spotkałem na trasie dwóch sympatycznych łodzian. Było mi ich żal podwójnie. Nie dość, że padł Widzew, to jeszcze w upale dygali z buta asfaltem pięć kilometrów do granicy, potem kolejne pięć kilometrów do pierwszego wodopoju. Gdzie zresztą nie mogli nic kupić, bo przyjmowali tylko ruble białoruskie, a terminala kart płatniczych jeszcze nie było. Najbliższy bank i kantor w Kamieniukach (ok. 25 km na południe). W Białowieży walutę (najlepiej dolary amerykańskie) można kupić razem z ubezpieczeniem w tych lepszych hotelach. O ile ktoś akurat sprzeda mniejsze nominały niż setki. Przyznam, że akurat w skansenie w Pierierowie nie miałem problemu z zapłaceniem za “puszczanskij napitok” złotówkami. Pięćdziesiątka plus litr kwasu chlebowego na piątym kilometrze carskiego szlaku kosztowała mnie 7 zł. Espresso w Carskiej knajpie siedem kilometrów wcześniej, po polskiej stronie – dychę. Nie wiem co mi dało mocniejszego kopa, ale endomondo zwariowało. Pokazało v max prawie 300 km na godzinę. Jednym słowem byłem jak pendolino. Na włoskich, nie naszych torach kolejowych. Dalej na południe nie było już problemu z płaceniem albo dolarami (u Dziadka Mroza), albo karta kredytową – nawet za jedno piwo. Bo jeśli już pokonamy urzędniczo-biurokratyczne niedogodności, to wycieczka na puszczański wschód naprawdę warta jest zachodu. Ludzie są bardzo serdeczni. Prawdę mówiąc, już z pierwszego przystanku trudno było się dalej ruszyć – i to nie ze względu na napitok. A w drodze powrotnej też trzeba zostawić sobie trochę czasu na przekroczenie żelaznej kurtyny. Zwłaszcza jak jest trochę pieczątek w paszporcie 😉
Putieszestwiennik Mieczysław
Pierierow – Kamieniuki – Białowieża
4 lipca
PS. I jeszcze kilka informacji praktycznych. To sprawdzone info w przeciwieństwie do tych rozpowszechnianych urzędniczo. Przyda się, bo trudno też spotkać autochtonów w Białowieży, którzy byli za granicą po ostatnich zmianach.
Wjazd. Bezpłatny na podstawie paszportu i przepustki wydawanej elektronicznie. Pisałem o tym w dziale “Machina czasu”, przejrzyjcie poprzednie wpisy ;). Przepustka wydawana jest teoretycznie w 24 h, praktycznie w ciągu paru godzin. Pamiętajcie o wpisaniu wszystkich imion i nazwisk. Przepustka ważna 72 h, więc można przenocować w Kamieniukach (od 10 euro)
Przejście graniczne: Czynne od 8 do 20 czyli od 9 do 21 po wschodniej stronie (zmiana czasu o jedną godzinę)
Granice: Teren gdzie możemy jeździć na podstawie przepustki oznaczone na mapie.
Ubezpieczenie. 8 złotych dziennie. Do kupienia np w Hotelu Żubrówka. Nie próbowałem z innym ubezpieczeniem, bo to 10 km ewentualnego powrotu z granicy do centrum Białowieży.
Waluta. Za jednego dolara dostaniemy ok 15 000 rubli białoruskich. Wejście do rezerwatu pokazowego w Kamieniukach: 20 000. Siedziba Dziadka Mroza 85000. Kartą można płacić w knajpie obok siedziby (i ponoć zrobić cash back – nie sprawdzalem), ale za bilet zapłaciłem dolarami (6 $) i pani bez problemu wydała resztę z dychy w “Waszyngtonach”
Bank. Jest w Kamieniukach. Czynny od środy do niedzieli od 10 do 17 z trzema dwudziestominutowymi przerwami. W ostatni bankowy dzień miesiąca (cokolwiek to znaczy) czynne do 15
Transport. Z granicy do Kamieniuków jeździ bezpłatny autobus o 11 i 18.30 (w drugą strone o 10.30 i 18 czasu lokalnego) Pamiętajcie o zmianie czasu i czasochłonnym przejściu granicznym. Pewnie trzeba być na granicy około 9 naszego czasu, żeby na pewno zdążyć na autobus.
I kilka uwag do mapy na fotce. Teoretycznie można poruszać się tylko szlakami. Logicznie wyglądająca droga do Dziadka Mroza (z górnym pytajnikiem) jest przejezdna. Pewnie można przejechać Pużacką Pieczą (dolny pytajnik) Równie logicznie wyglądająca droga między Kamieniukami a granicą (z iksem) jest zamknięta zasiekami wojskowymi. Ksero takiej mapy dostaniemy w punkcie info na granicy.