Bom dia! Lizbońskie babeczki ponoć są najlepsze. A na pewno najsłynniejsze! I do tego popite wiśniówką!
Są ludzie którzy do Belem przyjeżdżają obejrzeć słynną Wieżę i Klasztor Hieronimitów. Chyba już kiedyś wspominałem, że moim ulubionym miejscem tutaj jest Pomnik Odkrywców. Wystawiony w pięćsetną rocznicę odkrycia drogi do Indii wielkim podróżnikom. Stylizowany na żaglowiec, główny środek transportu kilka wieków temu. Piękną klamrą jest to, że stoi on niemal na drodze dojścia samolotów lądujących na lizbońskim lotnisku. A gdy już się napatrzymy na airbusy i boeingi to warto zjeść coś słodkiego. Niektórzy twierdzą, że właśnie pod tym pomnikiem sprzedaje się w sezonie najlepsze babeczki. Inni pójdą za głosem tradycji i ustawią się w kolejce niczym do Bliklego w tłusty czwartek. Bo babeczka – pastel de nata – narodziła się w pobliskim klasztorze Hieronimitów, a po kasacji zakonów produkcja przeniosła się do manufaktury obok. Pasteis de Belem produkuje swoje ciasteczka od 1837 roku. Ale moim odkryciem jest położona naprzeciwko mała ciastkarnia, która produkuje babeczki piwne! Pastel de cerveja to jest coś czego żaden piwosz nie ma prawa sobie odmówić! I jeśli tylko jestem w Belem to nie omieszkam ich spróbować.
Taki deser warto zapić czymś słodkim. Tu trzeba znowu wrócić do centrum Lizbony. Przy placu Sao Domingos nieopodal popularnego Rossio znajduje się niewielki bar.
Nasze Pijalnie Wódki i Piwa to przy nim olbrzymie restauracje. W tym miejscu od 1840 roku jeden z galisjan, niejaki Espinheira otworzył pierwszy bar z drinkiem będącym symbolem Lizbony na równi z pastel de nata. Za radą lokalnego zakonnika (ech, ci braciszkowie), zaczął robić nalewkę z wiśni, zalewając ją brandy i dodając cynamon oraz cukier. “A Ginjinha”, to pierwszy bar serwujący ten drink, który w szybkim czasie stał się popularny wśród lizbończyków. Głównie dzięki niewygórowanej cenie, ale także legendzie, że podobno jest leczniczy. W XIX wieku podawano go nawet dzieciom. Fakt, drink nie jest specjalnie mocny, ale niepełnoletni nie mają dziś szans na oficjalne spróbowanie. Ginję, jak się w skrócie mówi, można zamówić z owocem wiśni lub bez. Mam wrażenie, że owoce są mocniejsze. Barman dość sprawnie posługując butelką i korkiem nalewa z owocem lub bez do kieliszków. Prawdę mówiąc sam robię wiśniówkę mocniejszą, ale takiej perfekcji w serwowaniu to chyba nigdy nie osiągnę. Giginja jest już na tyle popularna, że pojawiają się obwoźne punkty sprzedaży. Szczerze? Nie polecam.
To już lepszy jest nowoczesny bar obok zrewitalizowanej przestrzeni targowej Time-Out przy Cais do Sodre.
Historyczny lokalik “A Gigjinha” otrzymał status zabytku. Niewielu już tu przychodzi lizbończyków, za to mnóstwo turystów. Cena nadal jest niewygórowana, ale nalewkę podaje się już w plastikowych kieliszkach. Pewnie nie nadążyliby ze zmywaniem i sprzątaniem rozbitego szkła. Kto nie lubi jednorazowych naczyń niech pojdzie za róg. Tuż obok są pijalnie Sem Rival i Rubi.
Klientela, zwłaszcza w tym drugim, taka, że raczej nie polecałbym tam wchodzić samotnym kobietom. Ale za to podają wiśniówkę – także z owocową wkładką, jeśli sobie zażyczymy – w szkle.
Saude!
Wiśniowy Mieczysław
Lizbona 27 listopada 2022