Salaam! Owoc zakazany jest już zakazany coraz mniej. Ale nie smakuje przez to gorzej. Witamy w Iranie.
Podróż do Iranu to jak podróż w czasie. Nie dlatego, że jest jakoś zacofany. Mam na myśli sam sposób podróżowania. No bo przecież teraz bilet lotniczy rezerwuję sobie w środku peruwiańskiej dżungli. W Europie to już człowiek nie przejmuje się cenami połączeń telefonicznych. I dwa-trzy kliknięcia dzielą mnie od zarezerwowania łóżka czy to w hostelu czy w pięciogwiazdkowym kurorcie. Żartowałem. Wiadomo, że śpię w hostelach i raczej tanich noclegowniach. Choć raz chciałem zaplanować coś z dłuższym wyprzedzeniem. Choćby jednodniowym. No niestety wyszło jak zwykle. Samolotu z Teheranu do Sziraz nie udało mi się zabukować. Choć przeszedłem wszystkie odnośniki, to potem pokazało mi się to. I nawet z pomocą zaprzyjaźnionej iranistki odcyfrowałem te “robaczki”. Brakowało tylko jednego. Irańskiej karty kredytowej. Miejscowe biuro, przez które załatwiałem wizę i płatność paypalem, w sprawie biletów nabrało wody w usta. Podobnie jak w sprawie noclegów. Trzeba było iść z marszu. Spotkany w samolocie rodak odradził latanie. To tylko 900 km, wyrobisz się w dzień i jeszcze prześpisz w autobusie. Drogi są tu akurat dobre. I dobrze, że nie ruszam się bez książkowych przewodników. Nawet jeśli mam mieć internet w telefonie. Pewnie. Internet tu działa całkiem nieźle. Nawet LTE znaczek się pojawia czasem. I na lotnisku było tyle czasu, że dałem radę kupić kartę. Zeskanowali paszport, podpisałem coś w ciemno i jeszcze zostawiłem odciski palców. Nie wiem do końca co tak naprawdę podpisałem, ale działało. Przez kilka godzin. Po południu dostałem informację, że dokumenty są niepełne. Jak mi wytłumaczyła pani z telekomunikacji, nie “przeszły moje odciski palców”. Ledwo doszorowałem kciuka po wczorajszym podpisie, trzeba było mazać się jeszcze raz. I pani z właściwą sobie gracją, łamanym angielskim, raczyła spytać czy nie jestem analfabetą. Biorąc pod uwagę miejscowy alfabet, to jestem analfabetą, głuchy, niemy i bez czucia w palcach (to po tym szorowaniu z atramentu). Ale ucieszyła się, że umiałem się podpisać. Prawie jedna trzecia mieszkańców Iranu nie potrafi. Niestety z podpisem i nowymi odciskami nie udało się uruchomić karty. I wtedy okazało się, że trzeba pójść do małego kantorka za róg, gdzie bez zbędnych ceregieli i formalności mamy sieć. Sorki, że tak cały czas o kupowaniu karty telefonicznej. Skoro jednak wielki znawca Iranu pisze pół książki o problemach z wizą, to mogę ze dwa akapity o oknie na świat. 😉 A raczej to co nam pozwoli przez to okno oglądać Wielki Brat. Na razie otworzył lufcik. A nie pozwala korzystać z fejsa czy tłitera. Oczywiście są na to sposoby, tak jak na zagłuszaną Wolną Europę 🙂 w Peerelu. Skojarzeń peerelowych jest więcej. Też chyba tak samo chętnie witaliśmy każdego turystę w naszym kraju. I też tak samo zdzieraliśmy z nich za bilety wstępu. Tu niestety, czy zwykły park czy fantastyczne Persepolis
(tak naprawdę, to jeden z głównych punktów na mojej trasie) kosztuje 20 zł. Niby niedużo. I jak najbardziej warte pieniędzy (choć miejscowi płacą 3 zł). Trzeba jednak pamiętać, że – zwłaszcza po kilku parkach i ze dwóch muzeach – tu nas nie poratuje magiczna karta bankomatowa. W Iranie jest w cholerę bankomatów, tylko nie są połączone z systemem europejsko-amerykańskim. Więc znowu, jak za -he,he! – młodzieńczych lat w jednej ręce przewodnik papierowy, a cała fortuna poupychana w bezpiecznych miejscach… No i czasem uśmiech fortuny się przydaje. Choć jeździ ona na pstrokatej kobyle. Przy grobie Szacha Szeracha giaurzy muszą czekać na przewodnika. Trochę się kryguję z aparatem.
– A ty co? Bez aparatu przyjechałeś? – rób chłopaku zdjęcia – mówi mój przewodnik – Marudzę, że światło już nie takie, i skoro to czynne na okrągło to przyjdę jutro skoro świt…
No i przyszedłem. Zatrzymali mnie po dziesięciu klatkach. I odstawili na bramę wejściową. Dali śniadanie, ale i nakaz depozytu. Tym razem ta sama lustrzanka, którą miałem wczoraj – jakos się nie spodobała. Na szczęście miałem w zanadrzu małą rezerwę. Kupioną specjalnie na takie okazje… 🙂
Ale prócz urzędasów (to chyba międzynarodowa kasta) reszta ludzi absolutnie życzliwa i pomocna. Witamy w Sziraz, witamy w Iranie, jak to fajnie, że jesteś. Nie ma miejsca w hotelu? Położymy w dormitorium, albo skierujemy do hotelu obok. Ktoś cię tam zaprowadzi. Zresztą do pokoju też lepiej, żeby ktoś cię zaprowadził. I kredą zaznaczaj kolejne skręty. Bo google maps może tu nie złapać sygnału. Nawet jeśli będziesz już miał właściwą kartę.
Zdravim (nadal nie wiem jak to po persku 🙂
Mieczysław
Sziraz 7 października 2016