Spieszcie się latać do Bratysławy. Wizzairy szybko odchodzą.
Pierwszy raz w Bratysławie byłem tak dawno, że nawet ich popularne UFO było świeżą atrakcją a ja co najwyżej mogłem Rodziców poprosić o kofolę (substytut coca-coli czy pepsi) do picia. Potem z różnych przejazdów pamiętam tylko okolice dworca kolejowego. Szczęśliwie od jakiegoś czasu powstało tanie połączenie lotnicze. Uwielbiam paradoksy tzw tanich linii. Z Warszawy mniej zapłaciłem za lot do Bratysławy i z powrotem niż pierdolino w jedną stronę do Krakowa. I chyba udało mi się polecieć w ostatniej chwili, bo węgierski przewoźnik dostał zezwolenie na droższe lotnisko Schwechat. Wobec tego wycofuje od października połączenie ze Słowacją. A szkoda, dlatego ja wykorzystuję na maksa ostatnie podrygi różowej landrynki na tej trasie. Teraz jest zresztą najlepszy czas dla miłośników wina i burčiaka. To drugie to pierwszy etap produkcji wina. Jeszcze to-to nie jest nawet młodym sikaczem, ale już nie sokiem winogronowym. Znam kolegów, którzy picie zwykłego soku winogronowego uważają za grzech śmiertelny i marnotrawstwo. Ale burčiak, to co innego. Może na początek niewprawne żołądki zmuszą amatorów do szybszego biegu do toalety, ale według znawców tematu w sezonie trzeba wypić go tyle ile się waży. Wtedy całkowicie wymienia się krew. Na lepszą. Taką kurację to ja rozumiem. Burčiak ma ze 3 procent alkoholu, więc wypić go można stosunkowo dużo, zwłaszcza jak się waży ponad kwintal. Tyle, że nie za jednym posiadem. Dlatego wpadłem do Bratysławy jeszcze raz w ciągu ostatniego miesiąca. A że trafiam na upały więc schłodzony burčiak jest idealny! Niestety nie dostanie się go w ścisłym centrum Bratysławy. Lepiej i tak go kupić u winiarzy. Burčiak cały czas fermentuje i po kilku dniach zrobi się z niego niepijalne “bożolenuwo” co fachowcy mogą jeszcze przedestylować. Miałem zresztą przyjemność skosztować takiego destylatu winnego. Moja rozmowa (jeszcze przed 10 rano) z Milanem, jednym ze szczerych winiarzy była krótka.
– Dasz-se neco? (Napijesz się?)
– Trochę wcześnie
– Zuby myłeś?
– No tak
– No widzę, musisz dać se neco, żeby z gęby miętą nie śmierdziało 😀
– Przekonałeś mnie
Miłośnicy wina i jego pochodnych muszą przyjechać do Bratysławy. Praktycznie co weekend gdzieś odbywają się święta winobrania. I to wszystko w promieniu max 30 km i w zasięgu komunikacji miejskiej i podmiejskiej Bratysławy. Szlak Winny Małych Karpat możnaby właściwie wrzucić w pojęcie Wielka Bratysława. Na szczęście Bratysława jest kompaktowa. Z lotniska do centrum jedziemy autobusem w pół godziny. Ładnie odnowioną starówkę da się przejść w pół dnia. Pod warunkiem, że nie będziemy co chwila wpadali do jednego z całkiem licznych barów czy knajp. Wybór całkiem nienajgorszy a ceny o wiele bardziej znośne niż w Pradze czy Wiedniu. A jednocześnie nie ma tu takiego tłumu turystów. Atmosfera pełnego relaksu. Przy jednej z ulic grał zespół muzyczny. Ot, takie miłe letnie granie dla gości z ogródków piwnych. Ale na “bakstejdżu” był niewielki skwerek. Pełen młodych ludzi z kocami, którzy zrobili sobie piknik. Sprobujcie sobie wyobrazić jakiekolwiek centrum np u nas z młodymi – acz pełnoletnimi – ludźmi, którzy otwierają sobie winko czy piwko. Aż żałowałem, że nie zabrałem ze sobą nawet marnej puszki, ale na szczęście rollbar był blisko. Na wszelki wypadek ostrzegam, że w centrum, przy skwerze obok popiersia księdza Bernolaka, pod katedrą, to chyba jedyne miejsce gdzie taki piknik można bezkarnie urządzić. W wielu innych straszą naklejki o zakazie spożywania i pociągnięciu za odpowiedzialność w razie złamania zasad. Tylko po co łamać jak na każdym kroku piwiarnia? Te bardziej luksusowe, jak Dunajski Pivovar, jedyny który piwo warzy na rzece (Dunaju jak się łatwo domyśleć) życzą sobie za kufel 2.60 euro. Rzemieślnicze przy starej targowicy sprzedają IPA-y za 2 euro. Podobnie w browarze Komin, na bazarze Mileticova. Trzeba tylko przebić się przez stragany, tricky, nohavicki, żupany i piżamy czyli ineksprymable. W mniej wytwornych, prostych piwiarniach ugasimy pragnienie już za symboliczne euro. A za “decy”, czyli 100 gram wina zapłacimy 30 eurocentów (słownie: trzydzieści eurocentów).
Ech, łza się w oku kręci. Podobnie jak w okolicach dworca kolejowego. Tam chyba nic się nie zmieniło od mojego ostatniego pobytu pod koniec ubiegłego wieku. W dworcowej restauracji wiszą stare znaki kolejowe. Ze starości nie rozpadły się wiaty przed dworcem, pod którymi próbowały mnie ćwierć wieku temu poderwać/okraść miejscowe piękności. Zdałem sobie sprawę, że muszą one być dziś w słusznym wieku. Tak, pewnie mają tyle lat co ja, ale jak mawiał klasyk Górski (Robert, z Kabaretu Moralnego Niepokoju): stary chłop nie jest tak stary jak stara baba 😛
Zdravim!
Mieczysław
Bratysława 13 września
PS O najbardziej istotnych cenach już nieco wspomniałem. Mniej istotne, ale ważne: z lotniska do centrum jeździ linia 61. Bilet kupimy w terminalu lotniska (można płacić kartą) albo na przystanku (gotówka). Bilet czasowy 30 minut to 0.90 euro, 60 minut (pozwala dojechać na Stare Miasto z przesiadką) 1.20 euro. Dla intensywnych zwiedzaczy polecam BratislavaCard na 24, 48, 72 godziny w cenie 15-20 euro, a prócz przejazdów sporo darmowych i zniżkowych wejść. http://card.visitbratislava.com/
a więcej fot ze Słowacji pewnie już niebawem w druku 😉