Tschuuuss!
Albo jakoś tak. I znowu Giro d’Italia. Wprawdzie zacząłem od Hamburga, ale skoro włoska impreza kolarska zaczyna się w Irlandii, a nasza w Trentino to i ja mogę zacząć od Niemiec
Nieprzypadkowo zacząłem od Hamburga. Tu nasza reprezentacja kopana zagrała towarzysko i charytatywnie z reprezentacją (juniorów) Niemiec. Chyba była transmisja w telewizji. Być może tak samo nudna jak widok live. O wiele bardziej emocjonujące było samo dotarcie na stadion. W zwykle dobrze pracującym systemie kolejek dojazdowych zazgrzytało. Ponoć jakiś wypadek na trasie i nie można dojechać pod stadion. Autobusy zapchane do granic możliwości. Wracamy z kolegami pod hotel. Recepcjonista próbuje zamówić taksówkę, ale na ten sam pomysł wpadło pewnie parę tysięcy innych kibiców. Czas ucieka, zamówienie w końcu przyjęte, ale bez gwarancji realizacji. Mijają nas taksówki wypakowane kibicami gospodarzy. Przypominają mi się studenckie podróże. Przecież przez Niemcy najłatwiej było przejechać stopem! Ale złapać stopa w środku miasta? I to nie w towarzystwie uroczych koleżanek? Bo choć nie można moim kolegom (no i mi) odmówić uroku, to – z ręką na sercu – ilu z Was wzięłoby pięciu dużych facetów. W koszulkach i z szalikami reprezentacji Polski z wypisanymi na twarzach emocjami? Dwa tygodnie temu ktoś organizował jakieś mistrzostwa autostopowe. Trasa Sopot – Słowenia. Bułka z masłem. Na trasie Altona – Stadion HSV w określonym czasie to jest dopiero wyczyn. Mnie podwiózł afgański dostawca pizzy. Czwórkę kolegów zabrali emigranci tureccy. Nie zdążyliśmy na hymny, ale byliśmy szybciej niż “normalnymi” środkami transportu. Pewnie bez biało-czerwonych koszulek nie udałoby się nam złapać stopa. Ale udało się – bo tym razem Niemcy tylko się uśmiechali – też dzięki multi kulti. Wcześniej to zjawisko poznać mogłem głównie dzięki gastronomii. Po tradycyjnym niemieckim kebabie 🙂 mogłem spróbować afrykańskich batatów, pizzy tureckiej czy portugalskiej kawy i pastel de nata. A nigeryjski taksówkarz słuchał Maryli Rodowicz “Wsiaść do pociągu byle jakiego”. Dobrze, że udało się tuż przed odlotem wpaść na tradycjnego curry wursta. Choć curry mają tu dzięki stacjonującym po wojnie żołnierzom alianckim, a wursta pewnie zaanektują Austriacy jako swoje danie narodowe 🙂
Tymczasem udało mi się dotrzeć na lotnisko w Lubece. Tu widać, że latanie rzeczywiście trafiło pod strzechy. Terminal jest tylko nieco lepszy niż stodoła. Ogródki piwne w Bawarii mają lepszy standard 🙂 Ale za to czuję się niczym na prywatnym lotnisku. Dziś tylko trzy startują tylko trzy samoloty. Spadam, bo głupio będąc niezabranym na pokład zostać w namiocie.
Herzliche Grusse
Mieczysław
Hamburg – Lubeka, 14 maja 2014