Dziańdobry!
Mówiłem, że muszę jeszcze Grodno zobaczyć w tym roku? Mówię i mam 🙂 Trzeci w tym roku wjazd na Białoruś. Tym razem na dłużej niż szybki rekonesans.
Medalu od Dzjadzji Alaksandra nie dostałem. Ot, szczęśliwie w zamknięcie numeru w zaprzyjaźnionej redakcji, więc przejąłem zaproszenie :). To mój pierwszy oficjalny pobyt w Grodnie, choć pamiętam historię sprzed 20 lat, kiedy to przez godzinę trzymano mnie w lokalnej kozie na granicy z Litwą. Bo naiwnie sobie spojrzałem na mapę i stwierdziłem, że po co będę zasuwał naokoło z Druskiennik przez Suwałki, skoro przez Białoruś do Kuźnicy mam rzut beretem? To, że nie miałem wizy (ani nawet biletu kolejowego) nie miało dla mnie znaczenia. Litewski konduktor oddał pieniądze za przejazd (bo jeszcze będziesz wracał), kiedy dowiedział się, że nie mam dokumentów przejazdu. Wtedy tak zwany wołczer uprawniający do wjazdu można było kupić na granicy. Polsko-białoruskiej. Ale nie litewsko-białoruskiej. No i przekroczyłem granicę bezprawnie, sprawiając niezłą zagwozdkę pogranicznikom. Były dwie opcje: albo zawracają mnie z powrotem na Litwę, albo odsyłają kibitką do Mińska. Podrzuciłem im trzecią: no przecież tranzytem można. Wtedy jeszcze kursował pociąg z Litwy przez Białoruś do Kuźnicy i dalej do Białegostoku. Nie byli pewni, czy można, ale na wszelki wypadek wbili mi nakaz opuszczenia krajuraju w ciągu 24 godzin. Teraz jest łatwiej. Przepustki wyrabiamy przez internet. Trwa to dość szybko (info o biurach w poprzednim wpisie), ale nadal trzeba mieć wydruk. Żadnego tableta. Bumaga to bumaga. No i tymczasem nie można wjechać tu pociągiem. Ponoć od przyszłego roku ma się to zmienić, więc trzymajcie kciuki. Bo na szczeblu lokalnym obwód grodzieński i województwo podlaskie może się dogadywać i współpracować pełną parą. Ale podpis musi być z samej góry. Trzymam rękę na pulsie. Jak tylko będzie podpisane rozporządzenie to dam znak 🙂
Samemu Grodnu na pierwszy rzut oka trudno konkurować z Wilnem czy Lwowem. Ale położenie nad Niemnem ma absolutnie fantastyczne. I jest tu niemały kawałek historii Polski, choć bardzo smutny – tu abdykował Stanisław August Poniatowski i de facto potwierdzono ostateczny rozbiór Polski. Historia najnowsza jest jeszcze smutniejsza. I niestety w oficjalnych przewodnikach czy na tablicach informacyjnych niewiele jest wyjaśnień. Tak jakby lata 1939-41 nie istniały. Ale bez problemu dogadamy się po polsku także w Grodnie, nie tylko w niemal całości polskich Sopoćkiniach. Nawet w sklepach lokalnego gieesu, słysząc nasz kaleczony rosyjski, obsługa często przechodziła na śpiewny polski, albo tutejszy. Potwierdzam też wrażenia z letniego rekonesansu: ludzie są tu bardzo serdeczni, nie tylko dlatego, że przyjechała oficjalna delegacja 🙂 Zresztą jak inaczej mam pisać: w jednej z piwiarni poprosiliśmy o rachunek. Pani przyniosła zbiorczy, ale chcieliśmy zapłacić każdy za siebie. – Nie ma problemu – powiedziała kelnerka-. Pan zapłaci połowinu- wskazała na mego współbiesiadnika – a mołodoj czieławiek -czyli ja! – toże połowinu :D. Przy przejeździe granicy przesuwamy zegarki, ale wiek nam się cofa. Tak więc nie bójcie się Grodna. No chyba, że zagrają z nami w hokeja. Wiecie, że miejscowy zespół jest mistrzem Białorusi? Trzeba będzie tu wpaść na łyżwy.
Zdravim
Znad Kanału Augustowskiego 28 września 2017
Mołodoj Mieczysław
PS. Baza hotelowa w Grodnie jeszcze jest uboga, ale znajdzie się tu jeden hostel (Hello Grodno, nie spałem (jeszcze), za to też szybko odpowiadają na mejle, od 22 zł za łóżko), a także sporo apartamentów. W najlepszym hotelu Niemen jedynka kosztuje ok 200 zł, ale według rozpiski hotelowej weekendowo nawet 43 euro, czyli nieco mniej. I fot kilka na zachętę 🙂

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *