Bongu! Nie wiem czemu dopiero teraz dotarłem na Maltę. Jako italofil i anglofil powinienem czuć się tu wyśmienicie. No i jeszcze ta domieszka klimatów północnoafrykańskich. Fajnie tu!
Przez weekend mogłem się poczuć nawet jak “prawdziwy” Gozończyk. Malta to nie tylko Malta, ale także m.in. wyspa Gozo. Jeden z moich znajomych – i to realny, nie fejsbukowy – okazał się pracować tu w firmie wynajmującej mieszkania wakacyjne. Wpadnij przed sezonem, apartamenty w kwietniu, maju – nie dość, że śmiesznie tanie, to i tak stoją puste. No i zamieszkałem na wsi, gdzie już drugiego dnia byłem rozpoznawany w miejscowym sklepie. Autobus dojeżdżał tu raz na godzinę. Tylko w dzień. W nocy trzeba było iść z buta albo liczyć, że będzie gdzieś stała spóźniona taksówka. Wioska była tak mała, że nawet nie było tu żadnego baru. Ale kościół wybudowali tu taki, że spokojnie pomieściłby kilka wiosek dookoła. Tyle, że nie było potrzeby. Bo chyba tu za punkt honoru mieli mieszkańcy każdej wioski wybudowanie swojego kościoła. I to na tyle dużego, żeby pół wyspy się zmieściło. Miało to swoje dobre strony. Można było łazić dookoła bez żadnej mapy czy innego dżi-pi-esu. Trudno się tu było zgubić. Przez moment rozważałem wypożyczenie roweru. Tylko przez moment. Wspominałem, że jest tu mieszanina angielsko-italiańska? No to tu jest minus takiej mieszanki: ruch mają lewostronny. A temperament za kierownicą południowoeuropejski z domieszką północnoafrykańskiego. W czasie pierwszej doby nie dość że o mało nie wpadłem pod samochód (moja wina), to jeszcze przeżyłem bardzo ostre hamowanie kierowczyni (kierowniczce?) autobusu (dwójka dzieci z guzami – nie trzymały się poręczy) oraz rozbicie błotnika innego mistrza kierownicy. Do tego o mało nie rozjechała mnie jakaś radosna betoniarka, przyciskając do muru w wąskiej uliczce Ghasri. Tak więc porzuciłem jakiekolwiek włączenie się do ruchu miejscowego. System autobusów jest tu dość sprawny i można bez problemu poruszać się między wioskami. No i z buta mogłem elegancko pospacerować po największych atrakcjach. OK, od tegorocznego dnia kobiet największa atrakcja runęła im do morza. Słynne Lazurowe Okno można zobaczyć tylko na pocztówkach. Co nie przeszkadza dzikim tłumom nadal tu przyjeżdżać i podziwiać: patrzcie, tak to wyglądało. Jakiś dowcipniś ułożył w pobliżu z kamieni małą kopię tego co było. Przy tych dużych wygląda jak lufcik, ale przy dobrym kadrowaniu nie widać, że jest formatu A4. Co ciekawe: niedaleko jest inne “okno”. Wied -il-Mielah. Mniej efektowne, ale przynajmniej nadal stoi. Za to ludzi tu mniej. Bo najlepiej tu dotrzeć z napędem na cztery koła albo dwie nogi. Ciekaw jestem czy to okienko zdobędzie taką popularność jak Lazurowe. Pewnie będzie mniej turystów jednodniowych przybywających na Gozo z bardziej kosmopolitycznej Malty. Tu wydaje się życie – zwłaszcza nocne – tętni na całego. Tymczasem Gozo – do zo!
Tislijiet!
Wasz Sokół Maltański
Ghasri
24 kwietnia 2017
PS. Więcej praktycznego info postaram się w kolejnych wpisach. Najważniejsze to:
przejazd autobusem kosztuje 1.50 zimą (czyli jeszcze teraz w ich mniemaniu) i 2 euro latem.
Siedmiodniowy karnet kosztuje 21 euro. Karnet 12 przejazdowy 15 euro (znaczy latem oszczędzamy więcej niż zimą :)) Przeprawa na Gozo 4.65 euro. Uwaga: bilet jest od razu powrotny, więc dobrze jest go zachować na powrót. Prom kursuje co 45 minut; nocą rzadziej, ale pływa. Prywatny transfer z lotniska 65 euro w jedną stronę do czterech osób. Przy okazji zareklamuję firmę znajomego od noclegów: www.baronholidayhomes.com. Do końca czerwca można tu nawet rezerwować krótkie pobyty. W sezonie przynajmniej 5 noclegów.