Hola! Fajnie jest wracać do miast, które się lubi. A jeszcze fajniej, jak “nie musisz” zaliczać wszystkich jego sztandarowych atrakcji. Bo to co najważniejsze i co chciałem zobaczyć już widziałem. Chyba pierwszy raz wjechałem do Buenos Aires. Do tej pory tu przylatywałem. Wjazd autobusem to niezłe przeżycie. Od dwóch godzin widać, że to już tuż, tuż… Ale potem kolejny korek, kolejne minuty i wydaje się, że znowu trzeba rozłożyć fotel w autobusie do opcji łóżko i zdrzemnąć się jeszcze chwilę. Bo tym razem, nie dość, że wjechałem to jeszcze autobusem “cama”. Zwykłe autobusy ani się umywają do naszych, europejskich (trochę zbliżony jest LuxBus kursujący m.in. między Warszawą i Krakowem). To naprawdę wyższa szkoła obsługi klienta. Jedyne co mnie martwi, że np na trasie Cordoba – Buenos Aires wszystkie ceny są identyczne. Kilka, lub może nawet kilkanaście firm jeździ tą trasą i cena nie różni się nawet o pół peso. Muszę sprawdzić notatki z poprzedniego wyjazdu. Ale na pewno ceny różnych przewoźników różniły się. O cenach mam nadzieję napisać jeszcze dla tych, którzy śledzą praktyczne wskazówki. Trzeba, bo wpisy sprzed dwóch lat są absolutnie nieaktualne. Kartę miejską – Sube – którą wywalczyłem z takim poświęceniem trzy lata temu i teraz gdzieś jest dobrze schowana, żeby nie zgubić – dostaniemy bez problemu. Doładujemy ją też bez problemu. Problem z monetami się rozwiązał. Żeby jeździć autobusami trzeba mieć kartę miejską. Jazda autobusami jest fajna. Przede wszystkim nie do końca wiadomo, czy dany autobus dojedzie tam gdzie ma napisane, nawet jeśli ma to napisane na karoserii. Bo autobusy numery i trasę mają wymalowane na stałe. Tylko czasem jeżdżą nieco bliżej niż wynika to z malunków. Ale jeśli nie jedzie – nie ma problemu. Na pewno za chwilę podjedzie następny. Dokładnie taki sam. Czasem kierowcy jeżdżą takimi stadami, że wydaje się, że na pętlach grają nie tylko w brydża, ale ustawiają duży stół pokerowy. Na pewno coś się złapię we właściwym kierunku. No chyba, że intuicja mnie zawiedzie. I pojedzie się zupełnie nie wiadomo gdzie. Wtedy nazywa się to fachowo zejściem z utartych szlaków. Które zwykle mają to do siebie, że skoro nie zostały utarte, to nie zaoferowały wystaraczająco dużo atrakcji. Choć nie można odmówić uprzejmości ludziom z nieutartych przez turystów szlaków.bones16_0029_blg Wszyscy są bardzo serdeczni. I w każdym sklepie mówią ci, żebyś jednak schował aparat i nie kusił losu :). Kiedyś coś takiego było też w okolicach Caminito. Najbardziej znana kolorowa uliczka Buenos Aires teraz kosi kasę na pokazach tanga, fotografiach z tancerzami, pamiątkach, koszulkach z Messim (dla Europejczyków) lub Tevezem (dla fanów Boca Juniors). bones16_0142_blg Jasne, że tu też wpadłem. Ale poza tym zupełnie bez celu włóczyłem się ulicami Buenos Aires. Musiałem poznać okolicę nowej mojej noclegowni, bo poprzednia podniosła ceny. Z plusów jest to, że rzeźnik tutaj jest lepszy niż na Boedo. Tyle, że trzeba przejść ze dwa kwartały dalej. Pralnia też dała radę wypłukać piach z pampy i sierry. Jedyną ekstrawagancją było pójście do dawnego zakładu fryzjerskiego papieża Franciszka (wtedy kardynała Bergoglio). Już nie ma karteczki, że strzygł się tu obecny Ojciec Święty. Powoli stara wiara przechodzi na emeryturę. Jednym słowem, przez kilka dni człowiek robił wszystko, żeby zejść z utartych szlaków. Żyć jak lokales. Kupić buty, bo stare się rozpadły. Swoją drogą łatwiej tu kupić buty do tangabones16_0012_blg albo piłki nożnej niż trekkingu. I to w kraju szczycącym się Aconcaguą, prawiesiedmiotysięcznikiem. Ceny butów adekwatne do wysokości góry. Już byłem gotów kupić czerwone lakierki. Tańsze, lepszej jakości niż szrot w sklepach górskich. I pasowałyby mi do kurtki TNF :). Ale do klubu tanga wpuszczają też w sandałach. Choć akurat trafiłem na koncert jazzowy. Całkiem niezły, a wszyscy przecież i tak szukali pokazów tanga. Co jeszcze musi lokales w Buenos? Pograć w piłkę? Na kolację zjeść parę kilo mięskabones16_0182_blg i popić piwem z litrowej butelki. Albo winem. To akurat przyszło najłatwiej. I kiedy już, już czułem się portenio (głównie od krótkich spodni), to w metrze trafiam na reklamę miejscowego biura promocji miasta: Żyj w swoim mieście jak turysta! Czyli co?bones16_0270_blg Trzeba pójść na pokaza tanga 🙂
Hasta la vista
Portenio Mieczysław
Buenos Aires 18 marca 2016

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *