Serwus! Albo Gruss Gott! Bo oba pozdrowienia są równoprawne w austriackiej Karyntii.
Karyntia zawsze będzie mi się kojarzyła z mistrzostwami w piłce nożnej. Pierwszy raz latem byłem tam właśnie w związku z EURO organizowanym przez Austrię i Szwajcarię daaaawno temu. Teraz jesteśmy tuż przed EURO 2024 i daje się odczuwać emocje. Nad Faaker See (nazwa ponoć nic nie znaczy 😛 ), tuż obok Villach w barze dla rockandrollowców jest przygotowana strefa kibica na kilkaset osób. Aż żałuję, że nie będziemy tu za tydzień, kiedy gramy z Austrią. Żałuję też, że mieliśmy pecha do pogody. Front deszczowy zaczął się w poniedziałek rano i leje z przerwą na padanie aż do czasu naszego wyjazdu. Jak nie przymierzając monsun w Azji. Nawet próbowałem się wykąpać w – rześkim o tej porze – jeziorze. Dopłynąłem do połowy pomostu i zaczęło lać. Nici także z innych zaplanowanych aktywności jak kajaki czy rowery nici. Ale z drugiej strony mniej ludzi i rowerzystów, to więcej kozic, które nawet zdziwiły się, że ktoś jeszcze ma ochotę w tym deszczu łazić czy zjeżdżać single trackiem. Bo Czerwona Ściana pod szczytem Dobratsch była raczej w naszej wyobraźni. Za to stado kozic pod punktem widokowym jak najbardziej realne.


Braki panoram tym razem zrekompensowaliśmy dzikimi zwierzętami. I ogrodem z 300 gatunkami cytryn. Nawet tak egzotycznych jak azjatyckie ,,palce buddy”. Jak to mówią gdy życie daje Ci cytryny, wypij limoncello.


Voltaż niewielki, za to aromat bardzo intensywny. Żeby pozostać w klimacie azjatyckim poszliśmy na Górę Małp. Kilkadziesiąt lat temu sprowadzono tutaj stado makaków japońskich. Wprawdzie na początku dały nogę i rozpierzchły się po całym landzie, ale w końcu wróciły. Bo kto się nimi lepiej zaopiekuje niż sympatyczne przewodniczki, które mają torby pełne przysmaków. Ja swój plecak i okulary przezornie oddałem do przechowalni. Z moich pobytów w Azji pamiętam, że to nie są wcale sympatyczne maskotki, tylko z reguły wredne małpisyny. Na szczęście żebrały o jedzenie tylko u pani przewodniczki.

A sama wycieczka bardzo pouczająca. Podobnie jak pokaz sokolników na pobliskim zamku. Mam jeszcze w pamięci tego wulgarnego knedlika z naszych zamków. Więc tym bardziej doceniam klasę tego pokazu. Zwłaszcza, że jeden z sokolników był Słowakiem. Nic to, że się nie odezwał słowem, ale można być kulturalnym na południe od naszej granicy. Nawet mając w portfolio sowę syberyjską – to kolejny, azjatycki punkt programu w Karyntii. Dobrze, że piwo z Villacherskiego Browaru było w standardzie dobrze nam znanym. Nawet te, które najtrudniej zrobić: w stylu wiedeńskim zwanym także pilsnerem 🙂
Zum wohl!
Mieczysław
Karyntia, 13 czerwca 2024
PS. Byłem na zaproszenie Karyntii więc z definicji nie potrzebowałem Karty Karynckiej ani Erlebnis (w regionie Villach) ale już z pobieżnego sprawdzenia oferty wyszło mi, że się bardzo opłaca. Może się zwrócić nawet w jeden intesywny dzień. 😛 Zresztą ofert jest więcej. Sprawdźcie sami. A nieco więcej fot poniżej.






