Buon Giorno!
Z pewną obawą wyruszyłem do Gubbio. Miasteczko mniejsze od Sandomierza, ale zabójstw, kradzieży i innych przestępstw więcej niż w Nowym Jorku 🙂
To naprawdę diabelska idea, żeby w Gubbio umieścić akcję Ojca Mateusza. Tzn oryginału, Don Matteo, który przez wiele lat był wyświetlany przez włoską telewizję. Przemknął też przez nasze ekrany, ale odtwórca księdza detektywa nie miał tyle charyzmy co Artur Żmijewski i inni polscy aktorzy. W Italii serial cieszył się popularnością, która sprawiła, że ciche i spokojne miasteczko przeżywało najazd podobnie jak Sandomierz. Ale prawdziwe szaleństwo opanowuje Gubbio raz do roku, 15 maja. To odpust świętego Ubaldo. Będę się trzymał oryginalnej formy, bo polski Ubald jest raczej mało znany, a tak brzmi bardziej dźwięcznie. Odpust i związane z nim obchody przyciągają chyba wszystkich mieszkańców parafii tej i okolicznych. Uroczystości trwają od bladego świtu. Uroczysta msza jest z samego rana. I dobrze. Bo potem niewiele osób byłoby w stanie godnie uczestniczyć w liturgii. W miasteczku zachodzi przemiana godna cudu w Kanie Galilejskiej. Tylko tu zamiast ze stągwi kamiennych wino leje się wprost kamiennych murów i kranów ulicznych. A jeśli nie z kranów, to z pękatych butelek. Miejscowi wręcz siłą wręczali kubeczki z winem. W pojedynkę nie miałem żadnych szans. Naprawdę, trudno było odmówić 🙂 A trzeźwość umysłu bardzo się przydawała, bo wieczorem gwóźdź programu. Wyścig z … no właśnie. Jak to nazwać? Ceri to po włosku świece. I kiedyś rzeczywiście trzy różne “contrade” dygały ze świecami na górujące sanktuarium świętego Ubaldo. I nie mówimy tu o świeczkach rozmiarów podgrzewaczy do herbaty. Nawet paschały stojące właśnie przy ołtarzach wyglądają jak miniaturki. Obecne “świece” to drewniane kolumny wielkości 3 pięter, zwieńczone patronami każdej contrady: święty Jerzy, święty Antoni i święty Ubaldo. Kilkunastu chłopa dźwiga je na platformach. Wyścig trwa dwie godziny (finisz pod górkę od połowy trasy), więc co chwila zawodnicy muszą się zmieniać. I zmieniają się w biegu. Sztafety na stadionach przekazują sobie pałeczkę. Tu pałka czy raczej wielki słup przekazywał sobie biegaczy. Tak więc kibice (chyba mniejszość) mieszali się na trasie z biegaczami – cerioli. Większość jest ubrana w barwy swojej “contrady” więc do końca nie wiadomo czy stoję koło kibica czy biegacza, który zaraz zmieni kolegę. Tłum gęstniał z każdą chwilą, ale przez chwilę zrobiło się wokół mnie pusto, bo jeden z “wozów” kawalerii nawalił. Po pobycie w garbarniach Fezu byle co mnie nie przerazi. Bandana na twarz i twardo stoję, a wokół mnie wolna strefa. I choć łajno końskie nie jest tak śliskie jak np krowie, to na wszelki wypadek je uprzątnięto tuż przed wyścigiem. I procesją, która szła z relikwiami świętego Ubaldo. Wspominałem chyba, ze to odpust? Końcowa trasa procesji to także początek wyścigu. Amok totalny. Po starcie miałem wrażenie, że bezpieczniejsza jest ucieczka przed rozjuszonymi bykami. Chwila nieuwagi, może troszkę mniejsza waga (moja) i mogliby mnie porwać wraz z tłumem. Wysiłek i eksplozje emocji większe niż w czasie niejednego meczu piłki nożnej. A na pewno ostatniego naszej reprezentacji. 🙂
Tymczasem Giro d’Italia i moje Dżiro trwają dalej. I chyba nawet będę przejeżdżał przez metę dzisiejszego etapu wyścigu kolarskiego w Foligno. Ale nie za bardzo mam czas się zatrzymać. Dziś w Camerino, Marche zaczyna się inny festiwal: Corso alla Spada.
Saluti
Mieczysław
Gubbio – Perugia
16 maja 2014