Salve! Italia po raz kolejny w tym roku. Tym razem uzupełniam podróż do północnej Toskanii rozpoczętą półtora roku temu, zanim świat się zatrzymał.
Ech, ile to było żartów kolegów z mojego dojazdu do Florencji tak zwanymi tanimi liniami. A to, że z kurnika lecę (trochę prawda), a to, że – che, che – muszę tylko z bagażem podręcznym. No to włoscy urzędnicy kupili bilety na “poważne linie”. W porównaniu z moją poprzednią ===> podróżą do Toskanii wstałem kwadrans później. Za to przyleciałem 4 godziny… później. Bo po drodze jeszcze “dimąsz a de Gaulle” by strawestować starą piosenkę Żilberta Beko, genialnie sparodiowaną przez Wojciecha Młynarskiego. Na szczęście bagaż doleciał wraz ze mną, co nie jest oczywiste przy przesiadkach na dużych lotniskach. Tak więc całą niedzielę spędziłem w drodze. Tuż przed metą, ku zdziwieniu kierowcy wysiadłem z busa, bo nie mogłem przegapić takiego zachodu słońca.
Szczególnie, że przejeżdżaliśmy przez Montepulciano, w którym sama nazwa pobudza kulinarną (ok, winną) fantazję. Tam zdałem sobie sprawę, że faktycznie w Toskanii jestem już kolejny raz. Jednak Florencja, Siena, Piza czy nawet Viareggio to zupełnie inne wrażenia Toskania wiejska. Przede wszystkim transport publiczny nie jest tu mocną stroną. Kto chce zwiedzić winnice, musi wybrać się na wycieczkę zorganizowaną. Wypożyczenie samochodu nie jest dobrym rozwiązaniem. Kierowcy nie posmakują wyrobów innych niż oliwa. Też zresztą fantastycznej. Z drugiej strony, by mieć odwagę jeździć wśród miejscowych kierowców to może trzeba jednak coś wypić dla kurażu. Dotyczy to oczywiście pasażerów. Kiedy ucieknie ostatni autobus, pozostaje jedynie taksówka. Niecałe 10 km z Montepulciano do Chianciano kosztuje 30 euro. To więcej niż Ryanair z Modlina do Bolonii 🙂
A z Chianciano rozpocząłem podróż po termach Toskanii. Wiedziałem, że Włosi mają swoje ciepłe źródła, ale szczerze: po co komu ciepłe źródła w upalne toskańskie lato??? Jesienią i zimą to zupełnie inna sprawa. Po zachodzie słońca nawet turyści z północnej Europy wyciągają cieplejsze polary. Żal nie skorzystać z takiej możliwości. Większość z term była znana już parę wieków temu, ale niektóre powstały całkiem niedawno. Ot, Termy Versilia powstały, bo właścicielki hotelu szukały własnego ujęcia wody do podlewania dość dużego ogrodu. Trafiły na wodę gorącą i w dodatku leczniczą, będącą podstawą produkcji kosmetyków. Niestety hotel mieści się tuż nad Morzem Tyrreńskim i zgodnie z włoskim zwyczajem sezon kończy się tu we wrześniu.
Za to Bagni di Pisa w San Giuliano otwarta jest cały rok. Zaledwie 9 kilometrów od słynnego Placu Cudów z ===> Pochyloną Wieżą. Ze wzgórza nad tymi termami fantastyczne budowle są widoczne, trzeba tylko wiedzieć w którą stronę patrzeć. Baseny są w części hotelowej, ale dostępne są także dla turystów z zewnątrz. Miło jest kąpać się w basenach ze świadomością, że nawet Lord Byron moczył tu swoją… no, swoje nogi.
Inną miejscówką godną polecania są Termy Montecatini. W połowie (nienajprostszej) trasy między Florencją a Pizą, są dobrym wyborem dla grup turystycznych. Prosty pokój w hotelu kosztuje tu mniej niż łóżko w sali zbiorowej we Florencji. A w dodatku pijalnia wód to prawdziwy majstersztyk dekoracyjny, choć niektóre sceny mogłyby nie przejść surowej cenzury współczesnych internetów.
Woda… hm… no tak: woda ma smak lekarstwa. Smak lekarstwa trudno kwestionować, bo ma leczyć. Ale w kawiarni można kupić też kieliszek wina. Gdy jeszcze po obostrzeniach pandemicznych wrócą wieczorki taneczne to zdrowie wróci jeszcze szybciej!
Cincin!
Termalny Mieczysław
Bagni di Pisa, San Giuliano 20 października 2021