Morgen! Jakiś czas temu dostałem wiadomość z propozycją: “nietypowa, dla wariata”. Poczułem się naprawdę dowartościowany 🙂
Propozycję oczywiście przyjąłem i dlatego siedzę sobie nad ujściem Łaby do Morza Północnego. Chciałbym powiedzieć, że moczę sobie nogi, ale fala przypływu dotrze tu za kilka kwadransów, więc tymczasem staram się wykruszyć błoto, które do mnie przylgnęło. Wylądowałem na Błotnej Olimpiadzie. Po niemiecku to brzmi Watt Olumpiade, ale dosłowne tłumaczenie watt-ów na osuchy – Olimpiada Osuchowa???? 🙂 – jakoś mi nie przechodzi przez klawiaturę. Kto tam wagarował na geografii: watty powstają gdy morze się cofa. Można wtedy suchą (prawie) stopą przejść nawet kilkaset metrów, zanim dojdziemy do morza. Jak na przykład w Busum, gdzie jest twardo. Ale już w Brunsbuttel zaraz po odpływie pojawia się idealne, takie do pół łydki, błotko. U nas trzeba boiska do gry błotnej przygotować przy pomocy straży pożarnej. Tutaj dzień przed imprezą wpadłem na miejsce rozgrywek: stały namioty, bary, barierki, scena, mobilna kaplica (!!!)… A gdzie boiska? – pytam jakiegoś organizatora – A to jutro, na razie jest tu woda – pokazał ręką miejsce; ze dwieście metrów dalej przepływał jakiś kontenerowiec płynący do Kanału Kilońskiego.
Woda stała nawet z samego rana w dniu imprezy. I godzinę przed rozpoczęciem. Ale już wtedy powoli ustawiano bramki do piłki ręcznej i nożnej oraz siatkę do siatkówki.
Impreza zaczęła się modlitwą, a zaraz potem nastąpiła parada zespołów. Prawdę mówiąc bardziej to przypominało karnawał. Prócz drużyn niemieckich były też na pewno hiszpańska i czeska drużyna. Muszę wierzyć na słowo organizatorom, bo po pierwszych rozgrywkach w zasadzie trudno było rozpoznać drużyny/koszulki/emblematy. Przyjechało ich bodaj ze cztery dziesiątki a i do kas stała spora kolejka. Za możliwość patrzenia na błotne popisy trzeba było zapłacić 5 euro. Pieniądze szły na szczytny cel wspomożenia rodzin z chorymi na raka, a wiele drużyn prowadziło zbiórkę także w swoich środowiskach. Tylko w czasie ceremonii nagradzania zebrano ponad 13 000 euro!
Impreza w błocie zaczęła się gdy woda była już daleko. Z niemiecką precyzją rozpoczynały się kolejne mecze. Trudno by było inaczej, skoro boiska za parę godzin znowu miała przykryć fala przypływu. Ponieważ z grubsza wiedziałem już o co chodzi w piłce nożnej błotnej (tu macie linki: http://mieczyslawpawlowicz.pl/1000-slow/nagroda-sdp-imienia-eugeniusza-lokajskiego/
http://mieczyslawpawlowicz.pl/w-drodze/bloto-wciaga/), to skupiłem się na ręcznej. Siatkówka… no cóż… siatkówka nawet w błocie jest pasjonująca niczym szachy przy łowieniu ryb. Niektórzy z zawodników chyba nawet pod prysznic nie szli, tylko opłukali stopy… Ale ręczna! Oooo to zupełnie inna sprawa. Nie można oczywiście mówić tu o kozłowaniu piłki. Bliżej tu do tzw futbolu amerykańskiego. Na nic zdają się kleje w rękach, gdy piłka jest oblepiona błotem. Czasem bramki padały z rzutów oburącz, a czasem po błotnej “kaczuszce”. Doprawdy, było to imponujące. Nawet jeśli i mi dostało się rykoszetem. Przy okazji okazało się, że niektóre elementy przebieranek pozwalały rozpoznać zespół: czy to diabły(lice) i Błotne Księżniczki. Koszulki wszyscy mieli równo umorusane, ale diademy na głowach czy spódnice wyróżniały zawodników nawet upaćkanych błotem od stóp po koronę. No i tutaj startowały drużyny mieszane. Co często prowadziło do zabawnych sytuacji przy kryciu przeciwnika(-czki). Specjalnością regionalną był wyścig sani błotnych. To jest właściwy środek lokomocji po osuchach. Aż szkoda, że konkurencje były tak krótkie. Zwycięzca szybciej mijał linię mety niż dałem radę wypowiedzieć “schlickschlittenrennen” Ale to i tak dłużej niż zapisy do zawodów. W tym roku zgłoszenia trwały przez… 48 sekund.
Prosit!
Błotny Mieczysław
Brunsbuttel 21 lipca 2018
PS. Ledwo skończyłem a woda już podchodzi pod groblę. Kto by chciał spróbować szczęścia na olimpiadzie niech śledzi www.wattoluempia.de Kilka fot na zachętę poniżej: