Buon Giorno!
Italia dopada mnie nawet jak jestem w Warszawie. Giro d’Italia dopada kibiców kolarstwa wszędzie.
Prawdziwe włoskie miasteczko wyrosło na Placu Konstytucji w Warszawie. Przechodziłem przez kiermasz żywności bladym świtem, więc przez moment myślałem, że jednak nie wsiadłem do samolotu w Rzymie. I być może mi umknęło (może uda się sprawdzić do 2 czerwca), ale wśród serów, szynek, oliwy i wina zabrakło stoiska z włoskim espresso lub capuccino. I żeby kosztowało tyle co w Italii. Ale co by wtedy powiedzieli właściciele okolicznych kawiarni?
Tego samego dnia trafiłem na degustację win. Jeśli tylko mogę to przyjmuję zaproszenie z przyjemnością. Nawet nie dlatego, że przepadam za winem (wolę piwo). Ale zawsze w czasie takiej degustacji lubię posłuchać komentarzy guru winnego świata. Tak, wiem, że jestem profanem. Tym bardziej warto posłuchać/poczytać komentarze znawców: o ambitnej producentce podążającej z młodym enologiem w stronę biodynamiki; odwróconej osmozie czy trunku któremu brakuje szwungu; albo – moje ulubione – o winie dietetycznym któremu brakuje nosa, ale dodaje ciała (winu, a nie pijącemu). Wolę to niż trawiasty aromat porzeczki, agrestu i kocich siuśków. No tak, a ja rozróżniam wina dobre i bardzo dobre… bo jeśli producenci tłuką się ponad 1000 km na północ, to czy zabraliby ze sobą wina kiepskie?
A przyjechali z Piemontu i Friuli Wenecji Julijskiej. Zwłaszcza ten drugi region będzie w ten weekend obecny w sportowych telewizjach. Kończy się się kolarskie Giro d’Italia. Dzisś mityczny Zoncolan. Jak opisują tutejsze gazety “mostro”, czyli „potwór”. Morderczy podjazd, który kolarze pokonują po trzech tygodniach ścigania się. W miejscowej telewizji non stop puszczają fragmenty starych wyścigów. Byłem tam w styczniu i dobrze, że przewodnik zatrzymał nas w okolicach mety. Ot, pagórek jeden z wielu. Niepozorny. Tyle, że ja zjeżdżałem z niego na nartach. A wjeżdżałem kolejką. Nie wiem czy chciałbym podjeżdżać na rowerze. Tym bardziej, że nawet pod koniec maja kolarze mogą mieć śnieg i temperatury w okolicach zera.
Peletonowi pomachałem skrzydłami w ponownej drodze do Italii. Wszak obiecałem Wam kilka słów o Camerino. W drodze do Marche lokalne pendolino trochę się spendoliło i przyjechałem później niż planowałem. Ale akurat trasa wiodła wzdłuż Adriatyku i na widoki nie narzekałem. Linia kolejowa czasem biegnie tak blisko morza, że w czasie większej fali woda pewnie uderza w szyby wagonów. I z lekkim opóźnieniem, ale dotarłem do Camerino. Tyle, że mieszkam w tak uroczym i romantycznym miejscu z dala od wszystkiego, że nawet internet nawalił 🙂 Więc nie wiem czy Majka został Małyszem kolarstwa. Ale moje Dżiro się nie kończy….
Saluti!
Warszawa-Bolonia-Camerino 31 maja 2014
PS Już wiem, że jeszcze Majkomanii nie będzie, ale i tak lepiej niż przed rokiem. Na fotce dekoracja w jednej z knajp na stokach Zoncolan.