Gruzzi! I znowu wylądowałem w moim ulubionym Zermatt. Z widokiem na jeszcze bardziej ulubiony Matterhorn

Nie pamiętam górskiej stolicy Szwajcarii tak pustej. Część najlepszych i najdroższych hoteli jest zamknięta do sezonu zimowego. Skoro Grand Hotel Zermatterhof jest nieczynny to wylądowałem w nieco niższej klasie, hotelu Bahnhof. 🙂 Jak sama nazwa mówi: wchodzi się tu niemal z peronu. To jedna z najlepszych miejscówek w mieście, od ponad 100 lat obsługująca alpinistów. Na początku XX wieku brytyjskich, potem wszystkich wspinaczy. Są tu zarówno pokoje dwuosobowe jak i sale zbiorowe, jak w schronisku. Spała w nim nawet Wanda Rutkiewicz, przed swoim zdobyciem Matterhornu. W czasie poprzednich moich pobytów bardzo możliwe, że spałem nawet w tym samym dormitorium. Od jakiegoś czasu ho(s)tel został zmodernizowany. Dziewczęta nadal mogą spać na parterze. Męskie dormitorium jest na poddaszu. Nagrodą za wspinaczkę jest widok na Matterhorn. W innych hotelach w Zermatt trzeba za pokój z takim widokiem zapłacić nawet 20 franków więcej. Tutaj: “tylko” wejście na piąte piętro. Dobrze robi na mięśnie i pamięć 🙂

Jak wspomniałem: tłoku na lokalnych “Krupówkach” czyli Bahnhofstrasse nie ma. Nawet w jednym z najbardziej obleganych miejsc, czyli Moście Kościelnym, nie było tłumu fotografów. Most specjalnie poszerzono, żeby turyści w zachwycie nad górą – jeśli jest bez chmur – nie powpadali pod ciche melexy, które tu kursują jako taksówki czy pocztobusy. Na starych slajdach mam gdzieś nawet meleksa policyjnego. To jedno z kilku miejsc u Helwetów, gdzie zakazane są samochody z silnikiem spalinowym. Teraz, gdy elektryki są coraz bardziej popularne, policja patrolowała miasteczko jakąś hybrydą. Trzeba przyznać, że Kramer z Vabanku miał rację: tu się oddycha! Powietrze jest tak dobre, że bezwietrznego wieczoru wyczuwałem palaczy papierosów stojących dobre pięćdziesiąt metrów dalej!

Ale niebo gwiaździste nade mną, a przede mną jedna z najnowszych atrakcji doliny Matter. No, może nie taka najnowsza: Sky walk ma kilka lat.

Jednak nawet jak byłem w okolicy, to niespecjalnie był czas. Helweci zbudowali most wiszący nad Randą, który skraca znacząco drogę wokół doliny. I jest najdłuższym na świecie. Gdyby jeszcze widać było z niego Matterhorn, to pewnie trzeba byłoby kupować bilety. Na szczęście Weisshorn który widzimy (między innymi) też daje radę.

No i jak Szwajcarzy mówią, że marszu jest na 4 godziny, to są cztery godziny, albo i nieco dłużej. W naszych górach nawet w moim wieku i zimą mieszczę się w limitach na drogowskazach. Tu trzeba dorzucić 20 procent. I rzeczywiście trasa jest na bite cztery godziny. O dziwo ludzi tu więcej niż na Bahnhofstrasse w Zermatt. Z samego rana to spotyka się tylko myśliwych, bo sezon polowań w pełni. Po drugiej spotkanej grupie z flintami, to założyłem – choć ciepło – jaskrawą kurtkę.

Wolałbym, żeby mnie nie pomylili z niedźwiedziem. Jakbym miał pomarańczową “falbanę” to byłbym bezpieczny nawet dla nisko przelatujacych helikopterów. Bo pomarańczowe kule wiszą na wszelkich linach przecinających doliny. I gdyby jeszcze wyrzucić z głowy tatrzańskie skojarzenia. U nas śmigło rusza tylko do wypadku. Tu jest normalnym środkiem transportu towarów i mogących zapłacić turystów.

Na most Charles Kuonen nie ma lotów. Trzeba depnąć przynajmniej dwie godziny. A most jest naprawdę solidny. Większego pietra miałem przy niejednej nepalskiej przeprawie. Choć jak kilka osób wejdzie – a na prawie 500 metrach trudno się spodziewać solowego przejścia – to zaczyna trochę bujać.

Dobrze, że przerwę na drugie śniadanie zaplanowałem po przejściu mostu. 🙂 Zwłaszcza, że po drodze musiałem się minąć z turystami z naprzeciwka. W jednym z przypadków to byłem tym szczuplejszym skajłokerem. Ale most wytrzymał nas dwóch i jeszcze pare innych osób. Znaczy możecie śmiało iść!
Zum wohl!
Skajłoker Mieczysław
Zermatt 2 października 2021

PS oczywiście na zachętę także kilka fotografii Matterhornu!

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *