Buenos dias!
Myślicie, że tylko u nas mamy do czynienia z bareizmami? Oto garść pomysłów od czapy z drugiej strony globu.
Nie było mnie tu ze dwa lata i powoli zapomniałem co mnie tak wkurzało, czy może raczej dziwiło. W końcu chodzę teraz do góry nogami. Po przyjeździe sprawdziłem dostępność zakupu kart prepajdowych. Są. Nawet w cenie akceptowalnej . Około 12 dolarów na 30 dni z wystarczającym jak dla mnie transferem. Już miałem podpisać umowę. Ale sprzedawca stwierdził, że on to może mi sprzedać tylko samą kartę. A doładowanie to już muszę sam sobie zrobić. Czyli zapłacić najpierw 7 dolarów jemu, a potem kupić zdrapkę w kiosku z miejscowym lotto. Stwierdziłem, że to lekka przesada. To tak jakbym kupował samochód, ale koła musiał kupić u wulkanizatora. Sieć lepiej lub gorzej działała, choć trudno byłoby obejrzeć polskie telenowele czy mecze (a szkoda 😛 ). Za tymi punktami lotto kryje się jakaś tajemnica także po argentyńskiej stronie. Wpadłem na chwile do Buenos Aires. Nie planowałem, więc nawet nie wziąłem lokalnej karty miejskiej. Kilka lat temu jej zdobycie to był wyczyn. Przy tej inflacji (teraz dolar to ok 20 peso) płatność monetami za przejazdy miejskimi autobusami to rzecz nie do zrealizowania. Dzięki temu jestem kolekcjonerem już kilku miejskich kart transportowych w Ameryce Południowej. Ale znowu kłania się Bareja. Podchodzę do kas biletowych na stacji metra w Buenos Aires. I… nie mogę kupić biletu. Muszę kupić kartę. Tak, w pobliskim punkcie -tym razem argentyńskiego – lotka. Oczywiście mogę ją tam też doładować. Czemu nie mogę kupić kart miejskich w oficjalnej bileterii??? Zapytajcie południowoamerykańskiego Bareję. Doładować za to można niemal w całym mieście. Prócz autobusów. Które zresztą w Buenos Aires jeżdżą sobie jak chcą. I mimo takich samych numerów mają nieco inne trasy. Przez to nie dotarłem na jeden z meczów ligi argentyńskiej. Obejrzałem potem w barze. W kluczowym momencie kontrataku gospodarzy na stadionie zgasło światło.
Spróbowałem szczęścia, aby pójść na mecz w Santiago. Nie było problemów z dotarciem. Fajnie położony stadion z górami w tle. W Santiago wszystko jest z górami w tle. Tyle, że to była pierwsza kolejka Copa Libertadores, czy jak to się tam teraz nazywa. Miejscowe Colo Colo podejmowało Atletico Nacional z Medelin. Ludzi w hu..k. Biletów oczywiście nie ma. Ponoć można było kupić przez internet. Pod jedną trybuną chcieli mi sprzedać wejściówkę za 100 usd. To znacznie przekraczało mój budżet, ale okazuje się, że trafiłem pod trybunę VIP. Chcesz kupić taniej, to idź na drugą stronę. Po drugiej stronie bilety nominalnie były po 25 dolarów, ale też nie było koni. To znaczy generalnie koni tu nie brakuje. Dlatego polo jest tu takie popularne.

Na pampie łatwiej znaleźć grupę 8 gości i trzy tuziny koni, niż zebrać chętnych do grania 🙂 No ale akurat pod stadionem Colo Colo jedyne konie to te policyjne. Aż wreszcie znalazłem jakąś parkę, która chciała sprzedać bilet: bo randka, wieczór przy świecach etc. Zaryzykowałem 10 dolarów. Pierwsza bramka wejściowa – ok, wchodzę. Przy drugiej też czytnik świeci na zielono, więc bilet jest prawidłowy. Poległem na kontroli bezpieczeństwa. Trudno mnie uznać za lokalesa. Nawet jak opalenizna mi się ogorzała ze świńskiego różu, to jeszcze powinienem na kolanach przechodzić żeby nie wystawać ponad miejscową normę. Na kontroli bezpieczeństwa sprawdzili mi dokumenty. Jakiś upierdliwy steward zakwestionował, że nie nazywam się Roberto Alejandro Rodriguez Molina. Tak jak na bilecie. Na nic prośby i tłumaczenie, że przyjechałem z daleka. Ochroniarze byli nieugięci. Spróbowałem się chwycić brzytwy.
– To żeby zobaczyć chilijskich piłkarzy muszę jechać na Mundial do Moskwy?
– Nie gramy na Mundialu – warknął ochroniarz – Buenas noches!
– Och doprawdy??? – chciałem wyglądać poważnie, ale ponoć jestem zęby mi się szczerzyły – To nawet Peru jest lepsze od was??
To ostatnie mogłem sobie darować, bo za taki tekst można tu dostać w te wyszczerzone 😀
Mecz znowu obejrzałem w barze. Colo Colo z Atletico było słabe niczym Legia w meczu z Jagiellonią. Wtorek to nie był dobry dzień dla niektórych stołecznych drużyn z Polski i Chile. Atletico Nacional wygrało 1:0
Salud!
Mieczysław vel Roberto Alejandro Rodriguez Molina
Santiago 28 lutego 2018
PS. W ramach ilustracji konie z polo w Gualaguaychu (z akcentem ostatnią sylabę) A jako bonus historyjka z kupnem piwa. Wieczór. Zjechałem do miasteczka. Piwko w kiosku było. I to w słusznych rozmiarach 0.97 do 1 litra. Kiosk był otwarty. Miałem odliczone pieniądze. 18 lat skończone. Ale nie udało mi się kupić piwa. U nas nie można sprzedać butelek po piwie. Tu chodzimy do góry nogami.
– Poproszę piwo.
– Masz butelkę na wymianę?
– Nie
– To nie mogę sprzedać piwa
– Zapłacę kaucję
– Nie, muszę mieć butelkę
– No żesz ty hijo de curva, niewdzięczna mendo sprzedaj mi piwo! (dzień był długi i trochę mnie poniosło po polsku)
– Tak, tak jestem Mendosito!
Tak się nazywają mieszkańcy Mendozy. W knajpie obok, w cenie butelki piwa kupiłem butelkę wina…

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *