Namaste! Pół roku temu Nepal nawiedziło trzesięnie ziemi. I do tego dwukrotne. Jak tu teraz wygląda życie i czy warto przyjechać? Kto zrezygnował z jesiennego wyjazdu może żałować. Życie wróciło tu do normy.pashupati15_207_blg Nie mówię oczywiście o tysiącach osób, które straciły dach nad głową. W samym Katmandu przechodziłem obok obozów skleconych naprędce z wykorzystaniem nieodłącznej blachy falistej. To coś co jest nieuniknione i jako zwykły turysta nie mam nawet możliwości, żeby pomóc inaczej niż właśnie przyjazdem do dawnego królestwa. Byłem tu siedem lat temu. Ludzie wydają się jeszcze bardziej serdeczni i mili dla obcych. Na granicy lądowej z Indiami, co i rusz ktoś podchodził i witał serdecznie. Nawet chcieli mi stawiać piwo 🙂 – oczywiście marki Gurkha – , kiedy dowiedzieli się, że przyjechałem specjalnie zobaczyć jak wygląda sytuacja. Turystów tu rzeczywiście wymiotło. Monika Witkowska, która z grupą zaprzyjaźnionego Gotravel.pl idzie właśnie do bazy pod Mount Everestem, pisze że na szlakach jest może ćwierć stanu osobowego jaki potrafi tam być w sezonie. Na granicy Zachodniego Bengalu i Nepalu jest to jeszcze bardziej widoczne. Jest specjalny rejestr zagranicznych turystów. Byłem wpisany pod numerem piątym, a dzień powoli zbliżał się ku końcowi. Jeszcze bardziej pusto było w najbardziej turystycznej dzielnicy Katmandu – Thamelu. Kiedy poprzednim razem zmęczony wszedłem do pierwszego lepszego hotelu, nie zauważyłem że tuż obok jest zagłębie nocnych barów i od wieczora do rana słychać było tylko disco łomot i inne “biełyje rozy”. Teraz życie nocne niemal zamierało po godzinie 22, a przed ósmą rano to nawet chyba śmieciarze nie wstawali. Oczywiście w tej części Thamelu turystycznej – z hotelami i barami. Niektóre były zamknięte. W tych otwartych nie było problemem znalezienie wolnego stolika nawet z widokiem na ulicę. Jednocześnie im bliżej placu Durbar, tym tłum narastał. Puste uliczki turystyczne o godzinie 6.30. O tej samej 6.30(rano!!!!) nawet rikszarze nie wbijali się w tłum pieszych przelewających się w centrum starego miasta. Po trzęsieniach ziemi wyglądało ono strasznie. Pamiętam jak wyglądało wcześniej. Teraz cegły ze zniszczonych świątyń gdzieś poukładane w stertach. Obok ruin fotografie jak to wyglądało pół roku temu. Stemple podpierające pozostałości murów. I wyznaczenie stref niebezpiecznych. Z których Nepalczycy niewiele sobie robią rozkładając w nich kramy. Gorsze wrażenie chyba zrobiła na mnie wielka Stupa Boudhannat, pozbawiona swojej szczytowej części – to tak jakby kościół był bez wieży. Stosunkowo niewielkie zniszczenia były w Swayambu czy Patanie. Bhaktapur pozbawione zostało m.in. Bramy Zachodniej, ale nadal miasteczko robi wrażenie. Z obiektów z listy UNESCO nietknięta została świątynia Pashupati. (Nie udało mi się dotrzeć do Changu Narayan). Zwiedzać i przyjeżdżać można śmiało. Problemy z benzyną i gazem jakich doznaje w tej chwili Nepal nie są wynikiem tragedii o przyczynach naturalnych. Od ładnych kilku lat rządzi tutaj kilka partii komunistycznych plus maoiści. Już poprzednio można było, szczególnie w rejonach górskich natknąć się na planowe przerwy w dostawie prądu spowodowane dwudziestym stopniem zasilania. Wyłączenia prądu zdarzają się teraz także w Katmandu. Taki niezaplanowany romantyczny wieczór przy świecach i lampce naftowej. Nepalczycy traktują to normalnie. Nawet są cenniki np druku w kafejkach internetowych. Generator power to 30 procent drożej za stronę. Wszystkiemu tak jak kiedyś u nas winien jest Reagan i jego sankcje…tj wróć: Indie i nieformalna blokada, która zdarzyła się w okresie jednego z najważniejszych świąt – hinduistycznego Daishan. Tłumy ludzi przemierzają wtedy kraj wszerz i wszerz (bo wzdłuż, to akurat tutaj nie ma się gdzie rozpędzić). Poprzednim razem czytałem, że podróże na dachach są zabronione. Ale teraz, gdy dostanie biletu na normalny lokalny, długodystansowy autobus graniczy z cudem, autobusy są napakowane do granic i ponad granice możliwości. Nawet chciałem spróbować takiej jazdy. Szybko jednak mi wyperswadowano, pokazując kable przerzucone nad jezdnią. Niższy Nepalczyk ma większe szanse przeżycia niż przeciętny biały, czyli ja. Mimo braków benzyny nie miałem problemu z poruszaniem się lokalnymi autobusami. Nigdy nie czekałem na autobus dłużej niż pięć minut, choć czasem trzeba było -w autobusie – poczekać nawet 10, żeby zebrało się więcej pasażerów. Przez chwilę nawet myślałem, że problemy z paliwem są wymysłem. Dopóki nie zobaczyłem kolejek samochodów i butli gazowych czekających na napełnienie. Miejscowe gazety co i rusz informują, ile to jeszcze cystern jest na granicy indyjsko-nepalskiej. I ile cysterna z gazem napełni domowe butle do ugotowania tradycyjnej potrawy z koziołka. Brakowało informacji o statkach z pomarańczami w porcie… Zresztą dziwna ta władza komunistyczna – ma problem z energią, ale jednocześnie nie zakazuje handlu detalicznego – który kwitnie na ulicach. Ustala maksymalne ceny noclegów, ale dziennikarze (o czym sam się przekonałem w paru przypadkach) traktowani są nieco bardziej uprzywilejowanie niż reszta turystów. W totalitaryzmie cenzura nie przepuściłaby słów felietonisty, że rząd martwi się tylko o siebie a nie o bezdomne ofiary trzęsienia ziemi. A może jest to tylko wentyl bezpieczeństwa, jakim jest kilka tytułów angielskojęzycznej lokalnej prasy. Nepalskich robaczków nie byłem w stanie odczytać 🙂
Mimo to: do Nepalu jechać warto. Nie ma problemów ze znalezieniem noclegu czy jedzeniem – ceny pierożków momo zaczynają się od 50 rupii za porcję. Może nawet będą to lepiej wydane pieniądze – pośrednio – na pomoc Nepalczykom, niż przez różnego rodzaju instytucje pomocowe. Tylko przed ważnym powrotnym lotem lepiej sobie zaplanować jedną-dwie noce więcej w Katmandu, tak na wszelki wypadek. W tej dolinie nadal jest mnóstwo zabytków do obejrzenia.
Namaskar!
Katmandu – Lucknow – Delhi
19 października 2015
PS Indyjski samolot, którym wracałem do Delhi miał międzylądowanie w Lucknow w celu uzupełnienia paliwa. I tradycyjnie kilka cen:
nocleg w Katmandu – na Thamelu w dość prostych warunkach (ale z łazienką i wifi) 600 rupii. Nawet nie wypadało mi się targować.
Przejazdy: komunikacja zbiorowa (autobusy i minibusy) 15 rupii za przejazd w mieście.
Przejazd do Bhaktapur z Ratnapark 30 rupii.
Taksówka z Thamelu na lotnisko – 500 rupii, choć pierwsza cena jaką krzyczeli na mój widok to nawet 1200 rupii. Wyglądam k… na krezusa czy co? Lotnisko leży ok kwadrans jazdy od centrum i to w korkach 🙂
Normalnie funkcjonują bary dla miejscowych i tzw turystyczne: nieco wyższe ceny
No i ceny wstępu dla cudzoziemców – policja turystyczna sprawnie wyłapuje turystów, żeby od nich ściągnąć haracz na rogatkach zabytków. Akurat ja w tłumie Nepalczyków się nie schowam 🙁
Bouddanath – 250, Durbar w Katmandu – 750, Patan- 500, Swayambu-250, Pashupati -1000, Bhaktapur 1500(!)
Jak widać przeciwko powrotowi turystów są taksówkarze i rząd (nepalski oczywiście)
Aha: 1 usd to 102 rupie, ale kurs dolara tradycyjnie pełzał w górę.
A foty poniżej to miejsca z listy UNESCO
Boudhanat:
ktmboudhanat15_003_blg

Swayambu:
ktm15_0258_blg

Pashupati:
pashupati15_170_blg

Patan:
ktmpatan15_030_blg

Bhaktapur:
bakhtapur15_089_blg

Durbar w Katmandu
ktm15_0381_blg

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *