Salam! Dwa razy w życiu przekląłem w świątyni. W Rawennie z zachwytu. Tutaj: ze strachu. Zachwyt pojawił się później, kiedy już zszedłem w dolinę.
Zachwyt i euforia, ale na początku wkurzenie. K5M3! Mówiłem po polsku, ale tigrajski przewodnik Dżordż chyba zrozumiał intonację. Jesteśmy w kluczowym momencie wdrapywania się do kościoła etiopskiego Abuna Yemata. Muszę przeprosić świętego, bo jednak mimowolnie człowiek przestawiał literki w jego imieniu i nazwisku. No ale jak tu nie kląć, kiedy jesteś w połowie drogi, a tu odpinają cię z uprzęży i mówią, że dalej jest już łatwo. No widziałem łatwiejsze podejścia. Na pewno z pełną asekuracją. A już ostatnie dziesięć metrów na może metrowej (ale jak jesteś bez asukaracji to wydaje się węższa) półeczce wiszącej ze dwieście (ale jak jesteś bez asekuracji to wydaje się wyżej) metrów nad doliną – to prawdziwy zawał serca. Prawdę mówiąc, gdybym wcześniej nie widział pary grubasków (prawie moich rozmiarów) schodzących w euforii, to bym się nie zdecydował. Pod samą ścianą też chciałem odpuścić. Ale jak obok mnie przedefilowała pani Zafu w zielonych peniuarach i klapkach to wstyd było odpuścić.
Zresztą gdyby nie to, że jednak w najtrudniejszym momencie zobaczyłem normalną linę, uprząż – a potem gościa który asekurował z półwyblinki – to pewnie bym się nie zdecydował. Kilka dni wcześniej wycofałem się spod 15 metrowej ściany Dobre Damo. Tam trzeba było wchodzić trzymając się liny. Mój Boże! Konopne sznurki pierwszych zdobywców Matterhornu były w lepszym stanie, a i to pękły. Ponoć według legendy mnisi dostali z Niebios kilkunastometrowego węża po którym weszli na skałę.
Gdybym zobaczył mniejszego węża pewnie też bym wpieprzał na górę niczym nasza złota medalistka olimpijska Aleksandra Mirosław. Choć to złe porównanie. Pani Ola nie ma prawa tutaj nie tylko się wspinać, ale i wchodzić. Jak zresztą inne kobiety.
Wracając do odwrotu spod Dobre Damo. Oczywiście każdy przewodnik tutaj mówi, że cię wciągną. I pokazał ,,uprząż” związaną chyba z koziej – bo to najpopularniejszy zwierz tutaj – skóry. Po raz drugi tylko westchnąłem mój Boże! Uprząż wyglądała jakby zrobiono ją w czasach tegoż legendarnego ofiarowania węża z Niebios. Jak już założyłem buty po odwrocie ze ściany – bo ta wspinaczka do wszystkich kościołów dodatkowo musi być na bosaka – przewodnik pokazał mi film jak wciągają jakąś jałówkę. A może to był jednak byczek, bo przecież rodzaj żeński nie ma tam prawa wstępu.
Tylko niektóre świątynie mają takie prawa. Do Mariam Korkor, tuż obok, wdrapuje się człowiek prawie normalnie. Ot początkowo wejście jak na Zawrat (przełęcz w Tatrach), potem na piaskowcowych bulach trzeba uwierzyć w tarcie. Ale jak popatrzysz na obuwie pomagierów to przypomina się słynny reportaż Bartosza Jureckiego o szpilkach/sandałach etc w Tatrach. Z drugiej strony ten typ buta kosztuje lokalesów 2 dolary i zmieniają je po 3 miesiącach. Moje pierwsze Karrimory (wpis nie jest sponsorowany) kosztowały około 70 dolarów i wytrzymały 10 miesięcy.
Z Mariam Korkor pięć minut do malutkiego kościółka Daniela. Tak sobie myślałem, że to był test przewodników, czy delikwent jest stanie przejść po półce skalnej. Choć ta oczywiście nie była nawet w połowie tak eskponowana jak w Abuna Yemata (sprawdzić, czy dobrze przeliterowane)
I dodatku w Abuna Yemata też wspina się na bosaka, bo teren świątynny też zaczyna się już od ściany. Dobrze, że jestem w drodze ponad tydzień. Pięty potrzebowały doszorowania. Tylko czemu na wysokości 2580 m npm? I nad dwustumetrowym klifem? Dżordż w świątyni zaczął opowiadać o szesnasto- czy siedemnastowiecznych malowidłach. Sam kościół bodajże z czwartego wieku.
Daj spokój Dżordż! Jestem katolikiem i rozpoznaję na obrazach św. Jerzego czy Trójcę Świętą. Resztę historii sobie doczytam. Ja sobie raczej poleżę na tych dywanach i pomodlę się o szczęśliwe zejście. Jeśli to czytacie znaczy, że się udało, z dużą pomocą przewodników i asekurantów. Z tym że na linie wisi tylko turysta (czyli np ja) a oni biegają po ścianie wokół ciebie pokazując dobre stopnie i chwyty. Pozytyw taki, że nie muszę prać spodni. To znaczy wymagają prania oczywiście, ale nie w trybie awaryjnym. 😛
Letenecz!
Ferendż Mieczysław
Wukro 3 października 2024
albo 23 dzień Meskerem 2017
PS Dzień był pochmurny, więc fotograficznie nie byłem stuprocentowo zachwycony. Ale jakby przyszła lampa jak teraz to bym nie dał rady. Zresztą spytałem kierowcy – przezornie na koniec dnia – czy dużo jest wypadków śmiertelnych w tych górach. 14 lat jeździ z turystami na tej trasie. Jedyny wypadek śmiertelny to kilka lat temu w Mariam Korkor, które odwiedziliśmy rano. A i to jakiś Włoch umarł bo miał problem z nadciśnieniem. No dzięki, że teraz to mówisz.