,,Co ja Ci będę mówić? Nie jesteś tu pierwszy raz. Witamy w domu” – powiedziała recepcjonistka na campingu w Faro.
No powiem, że kilka razy w życiu to usłyszałem w drodze i wzruszyłem się jak stary siennik. Boedo w Buenos, Miraflores w Limie, gdzieś na granicy rumuńsko węgierskiej i wczoraj w Faro. Mieście, które nawet w Algarve nie jest na topie. Turystów odbierają autobusy i rozwożą nie tylko po Portugalii, ale i po Andaluzji. Kogo nie odbiorą – sam ucieka stąd jak najszybciej, bo przecież fajniejsze plaże są bardziej na zachód. Tam gdzie trzeba się trochę nachodzić po schodach albo wręcz dopłynąć łodzią czy kajakiem. Jakoś postanowiłem nie tłuc się tym razem po południu Półwyspu Iberyjskiego. I postawić swój mały domek (tj namiot) na campingu. Nie wygląda tak efektownie jak te ,,glampingowe”, ale przynajmniej nie tak kosztowne.

Zresztą, miejsce kosztuje tyle, co ostatnio przechowanie bagażu na dwie godziny na Malpensie, a ludzie za psa w Zakopanem płacą więcej. Więc nawet jak mnie gdzieś poniesie gdzieś dalej to zostawiam namiot i zimne piwno w lodówce. Ale na razie postanowiłem spróbować posiedzieć w jednym miejscu. To znaczy takie postanowienie mam tutaj za każdym razem. Nie wiem czy się uda, ale trzeciego dnia kręcąc się tylko w najbliższej okolicy już rozpoznaję lokalnych dżentelmeneli. Uzbierawszy stosowną kwotę raczą się winem: nie wiem jakiej marki (bo wybór tu duży) ale wyjątkowo cieszę się, że mam przy sobie swój korkociąg w szwajcarskim scyzoryku. Kiedyś pod sklepem w Andaluzji czy na innym Lanzarote podszedł do mnie miejscowy elektorat ,,po prośbie”. Ale jak zobaczyli, że dźwigam z gieesu karton wina (bo nie miałem jak otworzyć butelki) – to od razu zrezygnowali. Potem widzę, że degustowali winka w parku obok. Wszystkie przynajmniej dwie klasy lepsze od mojego ,,szatodekartą”
Jeszcze trochę pobędę to poznam tu wszystkich dziwaków. Wczoraj w nocy zobaczyłem ,,sapera” To jak się okazuje Władek z Zaporoża, który od siedmiu lat przeczesuje plaże w poszukiwaniu złotych kolczyków, srebrnych pierścionków, obrączek a ostatecznie monet. Współczesnych, euro. Czego to ludzie nie gubią? Łaził po ,,mojej” plaży z pół godziny. Zebrał pokaźną garść monet, choć to nie był najlepszy wieczór.


Od ponad siedmiu lat utrzymuje się tylko z przeszukiwań plaży. Wydatek siedmiuset euro na wykrywacz metalu zwrócił mu się już po dwóch tygodniach a raz na jakiś czas potrafi znaleźć prawdziwe cacka.
W ogóle ludzie tu grzebią w ziemi. Po odpływie na lagunie sporo osób z wiaderkami szuka jakichś skorupiaków. Jak znajdę sposób, żeby tam się dostać to zobaczę o co w tym chodzi.
A tymczasem saude!
Algarvski Mieczysław
Faro 3 września 2025
PS Ceny z mojego poprzedniego pobytu w Faro nie zmieniły się za bardzo. Kawa w barach supermarketowych jeszcze tańsza. Chyba 1,10 euro z pastel de nata. Podrożał prom między Faro a plażą. Teraz w dwie strony 4 euro. A i tak wychodzi taniej niż autobus – 2,80 euro za przejazd. To rodzaj ekstra podatku turystycznego, bo przecież mieszkańcy mają jakiś rodzaj biletu miesięcznego. Za to w styczniu został wreszcie skończony remont/budowa mostu na jedną z odnóg Formozy i autobusy dojeżdżają wprost na plażę Faro (nr 16 z miasta i lotniska). Chociaż nadal wycieczka kładką wzdłuż mokradeł ma swoje plusy.
