Ajubołan! Pozdrawiam z Azji. Ponoć jeszcze to nie jest ta “prawdziwa”. Ale skoro już miejscowi robią sobie ze mną zdjęcia i sprawdzają czy brzuch prawdziwy, to znaczy jestem w Azji pełną gębą. Dobrze, że przyjaciel poradził mi, odpuść sobie Colombo. Lotnisko jest kilka kilometrów od Negombo. Po długim przelocie z Europy to naprawdę dobra opcja, żeby się zaaklimatyzować. Rozpoznać pieniądze. Przyzwyczaić do cen i temperatur bez rzucenia na głęboką wodę. A przy okazji zobaczyć jeden z najsłynniejszych targów rybnych. Do dziś czuję jego zapach. Sam spróbowałem oprawić jedną z ryb. Miejscowemu wychodziło to sprawnie. Trzy ruchy, wyrzucamy flaki i rozpłatana ryba gotowa jest do suszenia. Na piasku. Plaża tu ładna, ale kąpać się lepiej dalej na północy. A i to ostrożnie ze względu na fale. Plaża w centrum miasteczka przesiąknięta jest owocami morza. Gdyby zebrać piach i przenieść do jakiejkolwiek restauracji w środku lądu, to możnaby sprzedawać same mrożonki. I tak wszyscy czuliby zapach ryb. Prawdę mówiąc aż dziw, że suszonych ryb nie można dostać w barach jako przekąski do piwa. Pewnie musiałoby więcej naszych wschodnich sąsiadów przyjeżdżać. Za to ryby suszone są tu znakomite. Początkowo myślałem, że plaża jest zaśmiecona. Jakieś czarne folie, plandeki bez ładu i składu. Podszedłem bliżej. A tu kobiety – bo to żmudna praca – obracają każdą rybkę czy kalmara. Inna grupa podsuszone ryby wrzuca do wody, płucze i zasypuje solą. Oczywiście pod targ podjeżdżają też chłodnie, ale jest ich niewiele. Większość to mieszkańcy miasteczka i właściciele restauracji, hotelarze. Tu warto jeść owoce morza. Nawet na przenośnych straganach znajdziemy krewetki w cieście smażone na głębokim tłuszczu. Do tego ostra papryczka też smażona w tłuszczu. Pycha. Tylko mi nie mówcie, że wziąłem zastawę do góry nogami. Aż szkoda, że więcej owoców morza nie można było spróbować na miejscu. Może wtedy niektórzy nie twierdziliby, że Negombo to “zachodni kurort”. Tak, spotkałem w przelocie parę turystów, którzy poszukiwali “egzotyki i prawdziwej Azji”. Nie pasowało im ani Negombo, ani Fort Galle na południu wyspy. Fort zbudowany przez Portugalczyków, potem przejęli go Holendrzy i Anglicy. Zabytek UNESCO. Kościoły protestanckie, katolickie, meczet i świątynia buddyjska. Do pełnej mozaiki brakuje cerkwi i synagogi. Ale to za mało egzotyczne. Co drugi dom to galeria sztuki albo muzeum połączone z hotelikami czy czymś w rodzaju pensjonatów. I człowiek nie czuje się tu eksponatem. No żyć nie umierać (gdyby jeszcze dobre piwo było tańsze – bo pod tym względem prawie Chicago w czasach Ala Capone). Ale za mało azjatyckie. Para ekscytowała za to lampartem, którego ścigało z tuzin terenówek parku narodowym. Jednocześnie poszukiwacze przygód zgubili się z dżipiesem w forcie prostszym od konstrukcji cepa. Gdzie po drugim kwadransie, już cię rozpoznają kierowcy tuktuków i nawet nie są aż tak nachalni w oferowaniu swoich usług. Przynajmniej nie tak jak w Tajlandii czy Indonezji. Może pod tym względem Sri Lanka nie jest aż tak “azjatycka”. Dla mnie – skoro miejscowi chcą sobie ze mną robić zdjęcia :), to jest to prawdziwa Azja.
Wadżdta! (Albo jakoś tak 🙂
Mieczysław
Galle 24 listopada 2014
PS. Rzeczywiście pierwszy nocleg, zwłaszcza jeśli przylatujecie o zmroku (a zmrok zapada regularnie około 18) warto zarezerwować w Negombo. Tuktuk czyli motoriksza jedzie około kwadransa, a cena po negocjacji to równowartość 6-7 dolarów. Trzeba tylko wyjść z terenu lotniska, a zaraz za bramą są chętni do negocjacji. Targ rybny w Negombo od rana do końca sprzedaży 🙂
Jeden komentarz