Buenos tardes! Ten kawałek Camino Portugues już kiedyś szedłem. Granica Valence -Tui, tylko wtedy z Hiszpanii do Portugalii
Narzekałem na brak kilometrażu po portugalskiej stronie? No to mam za swoje. Nie pamiętam, jak to było na Camino Francuskim. Tutaj mam nie kilo – ale – metraż. Dosłownie. Mogę z dokładnością do metra określić jak daleko mam do San Tiago (zostanę chwilowo przy pisowni portugalskiej). Co też nie jest dobre. Bo te słupki Galisja postawiła co chwilę. Nie co kilometr, ale na kilometrze mogą być nawet ze cztery oznaczenia. Co wkurza piechura – czyli mnie 😛 – jeszcze bardziej. Bo to jak patrzenie na zegarek co parę sekund. Albo podnoszenie pokrywki garnka, żeby sprawdzić czy woda się nie zagotowała. Nie przyspieszysz ani czasu, ani wrzenia wody, ani trasy do San Tiago.
Jakoś nie zwróciłem na to uwagi jak szedłem ten – króciutki wprawdzie – odcinek z dekadę temu. Nawet mam opisane foty z tego spaceru w folderze ,,Camino Portugues”. Ale ten kawałek między Tui (nie mylić z biurem podróży) a Valence jest po prostu obłędny. Zbłądzić przede wszystkim można w forcie po portugalskiej stronie. W wielu miejscach na świecie byłaby to strefa piesza. W naszych Barbakanach (warszawskim czy krakowskim) jest więcej miejsca na samochody. A tu proszę bardzo: ustawiono światła i osobówki normalnie wjeżdżają do fortu. Korków nie ma. Na wszelki wypadek odpaliłem czołówkę, żeby mnie jednak nic przypadkiem nie potrąciło w ciemnej bramie. Kilka razy poprzednio i to przy lepszej pogodzie o mało co mnie nie stuknęli. I to na pasach. Może niektórzy kierowcy niektórych niemieckich marek muszą przechodzić specjalne ajkju testy. Ja masz iloraz za wysoki to nie kupisz auta na trzy litery, bo akurat auta tej marki były niebezpieczne.
Hiszpańska strona prócz metrażu przywitała mnie jeszcze sjestą. To trochę jak na meczu naszej reprezentacji. Niby człowiek wiedział, ale się łudził. No niestety: mimo, że czasem deszcz pada tu w poprzek, temperatura odczuwalna spada do plus 5 a wilgotność do 95 to Hiszpanie muszą mieć swoją sjestę. Nawet jak wtedy siedzą w podwójnych puchówkach i rękawiczkach. Nawet w swoich domach, a nie w kawiarnianych ogródkach. Bo przecież nie ma tu normalnego ogrzewania. Więc jak wszedłem do knajpy po 15.00 to mogłem się tylko piwa/wina napić. Kuchnia zamknięta. Oczywiście miało to swoje dobre strony. Dzięki temu pogadałem sobie w kuchni albergi z rodakiem mocno zakręconym. I to dosłownie, bo Michał pedałuje na rowerze przez całą Europę na południe Półwyspu Iberyjskiego.
Dziś gadka z motocyklistą katalońskim. To Ramon powyżej. Choć akurat tutaj nawet jakby było podwójne hepiałer obok, to bym nie wyszedł na zewnątrz, taki deszcz pada a i Katalończyk ciekawiek gada. Suszę graty a Ramon opowiada jak zarabia graniem na flecie. Jakby urodził się w Hamelin. A do mnie powoli wracają wrażenia z Camino Francuskiego. Skąd też pamiętam mnóstwo fajnych rozmów z ludźmi z różnych stron świata.
I jakoś po stronie hiszpańskiej więcej życia po 19. Nie mówię tu o tym zapomnianym przez Boga i ludzi schronisku gdzieś przy trasie w Cesantes. Na północy Portugalii co druga alberga pozamykana. A tam gdzie są otwarte, to w knajpach też tylko drinki/hamburgery. O ile nie wyrzuca cię o 20 bo zamykają. Niektóre miasteczka na północy wyglądają jak wymarłe po zmierzchu. To już w Kleszczelach (5 tys. mieszkańców) jest więcej życia, bo przynajmniej karczma u Walentego działa do 21 🙂
Bo Camino!
Cesantes, Camino Portugues 22 listopada 2024
PS Ech, wyłączyli prąd więc wrzucę to dopiero 23 listopada wieczorem. Tym bardziej, że i słońce wyszło z rana 😛
Narzekałem na uśpione wieczorem miasteczka portugalskie? To w Pontevedra (-rze?) trafiłem do albergi w centrum rozrywkowym miasta. Też wszystko zamknięte po 15. Ale od 19 to tak jakbym na środku warszawskiego Foksal mieszkał. Trzy knajpy vis-a-vis moich drzwi. Czasem ludzie narzekają na współspaczy w schroniskach. Nie mogłem narzekać, bo byłem sam (chyba?) nie licząc tłumu tuż za oknem. Akustyka taka jakbym rozbił namiot. Wszystko słychać 😛 Nie mogłem zasnąć to wyszedłem na spacer. Widzę: otwarty sklep. Raczej nie żabka, ale ę – ą – delikatesy.
A z tyłu sklepu serwują winko i gra delikatny jazz. Live. Tylko jak to z moim szczęściem bywa. Jak tylko zamówiłem lampkę galisyjskiego czerwonego, to dżezmeni udali się na przerwę. Ale do Delikatesów Mimate warto wpaść jak już tu będziecie. Szukajcie ich na insta.
Pontevedra 23 listopada 2024
Caminero Mieczysław