Grüezi! Nadal w Gryzonii. Nadal na nartach.
Jak mawia starogryzońskie przysłowie: kto rano wstaje temu Pan Bóg sztruksik daje. Sztruks, czyli świeżo przygotowany przez ratraki stok. W Davos grzechem byłoby narzekanie na przygotowanie stoków. Już dawno temu wielu moich znajomych o wiele lepiej jeżdżących na nartach twierdziło, że przygotowanie stoków tutaj to mistrzostwo świata. A mimo to są fanatycy, którzy próbują wejść na stok bladym świtem. Zdobycie miejscówki tzw. porannego ptaszka jest niemal tak trudne jak zdobycie biletów na galę Oskarów. Szczęśliwie jesteśmy gośćmi Davos. Pobudka jeszcze w nocy, bez śniadania przejazd na Parsenn i za kwadrans 8 jesteśmy już po pierwszym zjeździe. I tak trochę za późno, bo są tacy, którzy ścigają się z kolejką jadącą z kolejnym kursem. No ale musieliśmy jeszcze zrobić parę (naście) zdjęć tuż po wschodzie słońca i jakoś nikt nie narzekał na niewygody, brak porannej kawy i niedobór snu.
Pogoda zepsuła się dopiero w piątek rano. Wjechałem w chmurę. Pożegnałem kolegów lepiej jeżdżących i bardziej głodnych nart i poszedłem do Centrum Kongresowego. Tak, tego samego, gdzie co roku w styczniu odbywa się wielkie Forum Ekonomiczne. Ale nie na salę konferencyjną, tylko do basenów o wdzięcznej nazwie Eau-la-la. Z widokiem na Schatzalp, gdzie Tomasz Mann umieścił sanatorium bohatera powieści Czarodziejska Góra. Pamiętam jak kiedyś jeden z fotoedytorów domagał się “snobistycznych” i “bogatych” zdjęć z kurortu Davos. Bo przecież forum ekonomiczne, przyjeżdżają głowy koronowane i demokratycznie wybrane (także polscy prezydenci). A tu: skromnie. Na ulicach nie ma rolls-royce’ów ani futer z norek. Bogactwem są tu wspaniałe trasy narciarskie i lecznicze powietrze. Co mam nadzieję widać na fotkach
Prosit!
Poranny Mieczysław
Davos 22 lutego