Bom Caminho! Camino portugalskie chodziło za mną w tym roku zbyt nachalnie, aby można się temu było sprzeciwić.
Muszle Jakubowe widziałem w tym roku wszędzie. Jak nie w samym Santiago de Compostela (to oczywiste) to albo w Genewie albo w Kamieńczyku potykałem się o znaki szlaku Camino. Któregoś razu nie dość, że w telewizji trafiłem na program o Janie Meli (,.Pielgrzym Nadziei”) to jeszcze w sklepie na dole była promocja na portugalskie piwo. 🙂 A jak dodatkowo ogłoszono, że nasze Orły będą grały na Stadio do Dragao z Portugalią to stwierdziłem, że więcej znaków nie trzeba. Akurat ten łomot piłkarski mogłem sobie darować. Jedyne dobre, że zacząłem zaraz po przylocie pokonywać kolejne etapy i wracać do miasta na spotkania z Przyjaciółmi, którzy podobnie jak ja są niespełna rozumu (OK, RB to przynajmniej zawodowo musi to oglądać) i tłuką się przez pół – i to większe- Europy. Z przesiadkami, overbookingami i innymi przygodami. Początek wypadało zrobić od katedry w Porto. Jak oznaczona jest droga? Z Porto do Santiago mamy trzy szlaki. Jeden główny – tu częściowo widziałem znaki przez miasto, ale zdecydowałem się na Costa/Litoral. To nad brzegiem morza, jak miejscowi nazywają Atlantyk.
I spod katedry w Porto nie potrzeba żadnych znaków. W dół do Douro (choć w polskiej nomenklaturze powinno być Duero), a przy ujściu na północ, wzdłuż morza. Tę trasę tak naprawdę w różnych kierunkach pokonywałem kiedyś wiele razy, nie zawsze pieszo. Do Matosinhos i jego słynnego targu rybnego oraz nie mniej słynnych knajp też parę razy dojeżdżałem.
Niestety. Targ, choć z rana nadal można kupić mule i sercówki, mieczniki i pałasze czarne (ten z wyłupiastymi oczami) powoli staje się ekskluzywną atrakcja turystyczną.
Choć znajdziemy tam i prosty bar dla pielgrzyma, gdzie dwudaniowy obiad (z winem i kawą!) zjemy za osiem (słownie: osiem) euro. Jednak już po przekroczeniu portu trafiłem do miejsc wcześniej dla mnie nieznanych. Owszem, do Vila do Conde i – prawie rzymskiego – akweduktu dotarłem niegdyś metrem z Porto. Ale trasa nadmorska jest absolutnie obłędna. W zeszłym roku, mniej więcej o tej porze, łaziliśmy z równie obłędną dziennikarską ferajną po wybrzeżu Centralnej Portugalii. Zachwyceni drewnianymi pomostami. Między Matosinhos a Vila do Conde położono prawie 30 km takich szlaków (z małymi przerwami), przez wydmy i skały.
Absolutna rewelacja! Tyle, że przez pierwsze kilka kilometrów lepiej patrzeć w lewo, na ocean. Po prawej ciągną się kominy fabryczne. Ale słychać tylko szum oceanu i samolotów lądujących na lotnisku Sa Carneiro. Po drodze oczywiście ciekawostki. A to jakieś rzymskie pozostałości po rybich solniskach.
A to miejsce gdzie zatopiony jest niemiecki u-boot. Wprawdzie jeszcze na nowej, dużej tablicy informacyjnej była to nazistowska łódź podwodna. Jednak już przy Pedro do Corgo była to niemiecka jednostka wyprodukowana w Bremie. Zatopiona miesiąc po wojnie przez swoją własną załogę. Teraz jest to jedna z atrakcji dla nurków. Zwykli śmiertelnicy mogą sobie w Pedro do Corgo obejrzeć surferów. Fale nie równają się tym z Nazarre, więc można się na tym fragmencie wybrzeża podszkolić w sztuce surfowania.
Temperatury nadal są bardzo przyjemne, szczególnie dla nas. Idealna pogoda na łażenie. Prawdę mówiąc bałem się czy moje nadwyrężone ścięgno Achillesa wytrzyma taką trasę. Teraz, po kilku dniach na wydmach, bardziej obawiam się, że jest tu za dużo atrakcji po drodze i może nie starczyć czasu – bo jednak jakieś ramy sobie nakreśliłem – żeby dojść do Santiago. Ale może przynajmniej do granicy z Hiszpanią mi się uda? Trzymajcie kciuki!
Bom Caminho!
Caminhero Mieczysław
Esposende 16 listopada 2024
PS. Oczywiście robię notatki praktyczne. Przydadzą się kolejnym camineros, bo np szedłem jak w dym do schroniska w Fao z niemal setką miejsc. Po sezonie, więc co może pójść nie tak? No trzeba było pójść kolejne 4 kilometry, bo schronisko otwarte, ale nie dla publiki z zewnątrz. 🙁 Dobrze, że w hostelu Eleven w Esposende (re-we-lac-ja) znalazło się miejsce dla wędrowca 🙂