Kalimera! Tak z grecka się powitam bo trafiłem na Cypr.
Nie pamiętam kiedy poprzednio byłem na Cyprze. Albo było to tak dawno, że nie chcę pamiętać. Pamiętam, że było okrutnie ciepło i wychodząc z klimatyzowanych pomieszczeń trzeba było odczekać dobrą chwilę zanim odparowały obiektywy. Płaciliśmy funtami cypryjskimi, które miały wartość równą albo i większą brytyjskim. Więc wszystko wydawało się angielsko drogie. Teraz po Albionie pozostały jedynie bazy wojskowe i emeryci. Od tego roku wyspa stała się popularna także wśród naszych rodaków. Między innymi dzięki tzw. tanim liniom (można dolecieć m.in z Krakowa i Warszawy). Ale także dzięki cenom zbliżonym do naszych. Dość powiedzieć, że jak poszedłem na zakupy to lokalnego gieesu, to poczułem się prawie jak w naszym “rodzimym” Oszą czy Tesko. Do tego stopnia, że wrzucając do koszyka flaszkę czy ser, dorzuciłem też… “dziesiątek” zapałek. Po co mi zapałki? Miałem z tyłu głowy, że w domu się skończyły i trzeba kupić. Zorientowałem się dopiero przy kasie, że przecież nie jestem na Pradze. A wyrzucić głupio. (Przy okazji: zapałki w samolocie przewozimy tylko w bagażu podręcznym 🙂 ). No więc wigilijne świece zapalę zapałkami kupionymi w Pafos. I świece do podsmażenia sera też. Nie tylko Szwajcarzy jedzą podgrzany ser (jak się prezentowałem u Jakuba Porady), ale miejscowi także. Tylko to jest biały kozi ser zwany haloumi. Robiłem kiedyś zdjęcia przy porannym udoju owiec. Teraz wraz z kolegami trafiliśmy na farmę kozią.
Kozy dają więcej mleka, więc farmerzy mogli zaryzykować próbę dojenia kóz przez bandę mieszczuchów. Dobrze, że nie byliśmy karmieni serem z tego mleka, bo mogłoby go nie starczyć nawet na skromny posilek nawet dla jednej osoby. Nieprawione ręce (zarówno męskie jak i damskie) nie radziły sobie z cycami (kozimi). Szczęśliwie na farmie w Pissouri (Pisuri) tych kóz było ponad 4 tysiące, więc i pysznego sera pod dostatkiem. Obok farmy uprawiano także drzewa oliwkowe.
Czochrałem już w życiu zarobkowo truskawki, paprykę, kwiaty i pomidory. Spróbowałem mechanicznego grzebienia do oliwek. Jeszcze przez długi czas ręce mi drżały po wibracjach automatu. Na litr dobrej oliwy trzeba zebrać przeciętnie 4 kilogramy oliwek. Po ostatnich opadach deszczu nawet więcej, bo zamiast tłuszczu jest w nich więcej wody. Kusiło mnie, żeby przywieźć do domu miejscową oliwę, zrobioną w kooperatywnej tłoczarni. Ale doświadczenia z poprzednich lotów podpowiadały resztkom rozumu, że jak się stłucze flaszka oliwy, to mogę nie doprać swoich kreacji. A i tak o mało co nie musiałem czyścić tłustych plam z garderoby. W planach mieliśmy udział w innych tradycyjnych rzemiosłach wyspy. Okolice wioski Skarinou słyną z koronek. Sąsiedzi (czy raczej sąsiadka) z Lefkary zrobiła kiedyś obrus, który był na tyle długi, że trafił do Księgi Guinnessa. Szczęśliwie skupiliśmy się na rzemiośle spożywczym. To znaczy spożywaliśmy tradycyjne wyroby jak np zivana, czyli bimber z winogron oraz bułki posypywane sezamem. Niestety nie mieliśmy okazji ich sami wyrabiać (ani bułek, ani bimbru) a tylko podglądaliśmy pracę gospodyń. Przy mieszaniu ciasta. Mimowolnie włączyłem się w proces wypieku. Zmęczony dniem pełnym wrażeń klapnąłem na jedno wolne krzesło. Gospodyni była rozbawiona. Okazało się, że suszył się tam sezam do posypania bułek…. Gdybym posiedział trochę dłużej może nawet sprasowałbym ziarna na tahinę, masę sezamową nieodłączną w cypryjskiej kuchni. Byłem prawdziwym przedstawicielem “prasy” 🙂 Na szczęście między ziarnami a mną był jeszcze solidny obrus. Skoro moje spodnie nie były zatłuszczone sezamem to i sezam pewnie nie przesiąknął Mieczysławem. Na wszelki wypadek kupując tahinę sprawdziłem, czy data była jeszcze sprzed mojego przyjazdu 🙂
Smacznego!
Prasa Mieczysław
Pafos – Larnaka 14 grudnia 2018
PS i tradycyjnie na zachętę kilka widoczków.