Szalom! W pierwszej chwili pomyślałem, że pomyliłem samoloty. Albo, że jeszcze śpię. Ale nie. Witamy w multi-kulti Antwerpii.
To największe na świecie centrum handlu diamentami. Ponoć Starsi Bracia w wierze już nie mają tu monopolu na biznes. Także ten koszerny. Obok żydowskich delikatesów, dzięki którym miałem pyszne świeże pieczywo na śniadanie w niedzielny poranek, znalazły się też delikatesy azjatyckie, kebab, kuchnia hinduska i polski supermarket. No naprawdę, poczułem się swojsko. Najbardziej barwni jednak są chasydzi. Nawet w czerni i bieli. Prawdę mówiąc nawet w Jerozolimie nie widziałem ich tylu co tutaj. No, może pod Ścianą Płaczu. I chyba bardziej niż tam są wyczuleni. Nie, nie prowokowałem. Mimo zimna nie ułożyłem marokańskiego szesza (taki szal) w berberyjskim stylu na głowie. To już prędzej w koszulce Jagiellonii pójdę na warszawską żyletę. Wrażliwi są na obiektyw. Z tym co mnie nagrywa komórką ściąłem się słownie. Nie podobał mu się mój canon 5 i lufa 70-200. No cóż. Bywa. Najwyżej będę miał problem przy wjeździe do Izraela. A tymczasem kilka fot wrzucam zanim koszerne bojówki każą mi wykasować karty pamięci 🙂 Z sieci usuwa się trudniej 🙂 Ale mimo wszystko: L’chaim! Potrójnym trapistem (Leffe i Karmeliet)!
Trapista Mieczysław
Antwerpia
20 marca 2016