Bonżur! Wygląda na to, że poruszam się szlakiem miejsc kultu religijnego. W Rzymie to było oczywiste. W Belgii oczywiste już nie jest.
Mój Cicerone zabrał mnie do sanktuarium w Banneux. To wśród Belgów (ale także Holendrów i Niemców) ponoć popularne choć regionalne sanktuarium. Nie można go jednak nijak porównać do naszych ośrodków kultu. Ot, bardziej przypomina ośrodek wczasowy gdzieś w sosnowym lesie na Mazurach. Tyle, że zamiast jeziora uzdrawiająca woda ze źródełka. I mimo rocznicy objawień z 1933 roku ludzi raczej niewiele. Prawdę mówiąc nawet niespecjalnie mnie to dziwi. Pamiętam swój szok sprzed kilku lat, kiedy na ścianie kościoła świętej Katarzyny zobaczyłem pisuary. Chyba jeszcze nigdy sacrum i profanum nie było tak blisko. Przy czym słowa “profanum” w tym przypadku nie powinniśmy używać dosłownie. Obok innego kościoła wydzielono skrawek na toaletę dla psów. W mieście, gdzie karzą za wyrzucenie śmieci nieposegregowanych lub nie w ten dzień tygodnia co trzeba. Ciekawe jak miejscowe władze by zareagowały na umieszczenie takich pisuarów (czy psisuarów) przy ścianie swoich urzędów. O świątyniach innych religii nie wspomnę. Choć diabolicznego – nomen omen – omen poczucia humoru nie można urzędasom z drogówki odmówić. Do sanktuarium dojedziemy drogą 666… Dojdzie do tego, że jedyną pozostałością po chrześcijaństwie w Belgii będą wyroby braci Trapistów. Zresztą wyśmienite. Na zachętę fotka z piwnej “świątyni” których tutaj pełno. Więcej innym razem. Bo tymczasem wołają mnie już do bramki w samolocie.
Sante!
Mieczysław
Bruksela 22 lutego 2016