Ahoj! Znowu jestem na Słowacji. Tym razem w Donovaly. Teoretycznie na nartach.
Byłem już kiedyś na wyjeździe prasowym o nazwie ,,Karczmy i narty”. Tylko wtedy śniegu w Małopolsce jeszcze nie było. Zostały same karczmy. Teraz jakieś nietypowe, jak na luty, ocieplenie sprawiło, że wszystko się topi, także w słowackich Niskich Tatrach.
Z całkiem przyjemnego ośrodka Donovaly zostały dwie trasy na krzyż, a jeszcze część wydzielono na przeprowadzenie slalomu giganta dla dzieciaków. W sumie to niezła miejscówka właśnie dla małolatów. O ile jest śnieg. Ba! Udało się nawet parę razy zjechać po zawodach, kiedy przed wieczorną ,,lyżowaczką” ratrak przygotował tę resztę śniegu, która jeszcze została. Z okna hotelowego mam widok na cały rozległy teren narciarski. Napisałbym, że serce się kraje widząc wychodzące spod nartostrad pastwiska, ale tuż pode mną – co za przypadek – świeci neon lokalnego, donovalskiego browaru. W kapciach mogę przejść jeśli nie pada. A lokal całkiem, całkiem.
I piwa również niczego sobie. Mi szczególnie posmakował pilzner o wdzięcznej nazwie ,,Ujec”, na pamiątkę alpinisty Petra Sperki. W wolnym tłumaczeniu to ,,wuj”. Taką mam przynajmniej nadzieję, bo jak się kojarzy to wiadomo 🙂 A jeszcze kupiłem sobie na wynos kufel. Będę miał jak znalazł swój własny w zaprzyjaźnionym Kalyanie.
Przez lutową wiosnę na nartach jeździliśmy symbolicznie. Ale nie ma tu nudy. Samych fajnych knajp stylizowanych na ,,niskotatrzańskie” jest kilka. Prócz klasycznych piw słowackich i czeskich, jest też lokal Stodoła nalewający z beczki piwo browaru Czarny Kamień. Lokal ok, ale jeśli chodzi o piwo to jednak bardziej smakował mi Ujec. Tradycyjnego Bażanta podadzą choćby w Kolibie. Jakoś nie mogłem sobie przypomnieć tych miejsc, bo przecież byłem tu dawno temu. Na pewno ośrodek o wiele bardziej się rozbudował. Sami Słowacy mówią o nim jako o słowackim Aspen 🙂 Jeśli już miałbym stosować amerykańskie porównania, to raczej byłaby to słowacka Alaska. Głównie ze względu na psie zaprzęgi, które zwykle zimą tutaj śmigają na zawodach. Czy raczej śmigały.
Przez odwilż jedynym ich wspomnieniem pozostaje pomnik Dino, pierwszego prowadzącego psa w Donovaly. Prawie jak w Anchorage, gdzie stoi Balto, alaskański husky, który doprowadził do Nome zaprzęg ze szczepionkami. Mieliśmy w planie przejażdżkę saniami, ale z oczywistych względów dotarliśmy jedynie do baru Husky. Śniadanie zrekompensowało nam zarówno brak sanek jak i porannej jazdy po sztruksie. No cóż, z pogodą się nie wygra.
Na zdravicko!
Ujec Mieczysław
Donovaly 11 lutego 2024
PS. Donovaly to chyba jedyny ośrodek do którego można dojechać dalekobieżnym autobusem z Krakowa (3 razy dziennie) i Warszawy (raz dziennie). Przystanek jest blisko stacji narciarskich. Gdy nie ma pogody, to można chociażby wyskoczyć do Bańskiej Bystrzycy (26 km). W tygodniu nawet lokalne autobusy jeżdżą często, prawie co godzinę. Gorzej jest w weekendy. Podobnie jak w lokalnym bistro. Od poniedziałku do piątku zjemy obiad z dwóch dań za 6 euro. Promocja nie działa w weekendy. Skipass całodzienny to 35 euro, jeśli kupimy w sieci. W kasie zapłacimy 4 euro więcej. Piwo z beczki od 2.30 w bistro do 3.90 w bardziej eleganckich lokalizacjach.