Czy lepiej kupić tani bilet po Europie i później płacić jak za zboże, czy raczej droższy do Azji i płacić grosze? Najlepiej oczywiście kupić tani bilet do Azji.
Linie lotnicze przyzwyczaiły nas, że lepiej kupić bilet wcześniej. Ale na lotach czarterowych zasada jest odwrotna. Tak jak na licytacji holenderskiej. Cena spada. Nie wiesz dla ilu osób jest to wystarczająco atrakcyjna oferta. Trzeba uzbroić się w cierpliwość i wyczekać. Sprawdzać ceny w oknie prywatnym przeglądarek. A gdy będzie już na granicy śmiesznie niskiej… kupować. No i trzeba pamiętać, żeby wcześniej załatwić przynajmniej promesę wizy. W tym przypadku wietnamskiej. Za prawo wjazdu do niektórych krajów płacimy, inne mamy bezwizowe. W mojej prywatnej skali upierdliwości urzędniczej Wietnam akurat nie znajduje się na samym szczycie. Choć zgodnie z socjalistyczną zasadą przoduje w zwalczaniu problemów jakie sam stworzył. Można pójść do ambasady i wyrobić wizę w Polsce. Ale nie da się tego zrobić z soboty na niedzielę, kiedy pojawiają się takie bilety. Trzeba skorzystać z pośrednika (taka usankcjonowana łapówka). 20 dolarów za możliwość dostania wizy na lotnisku to nic w porównaniu z pieniędzmi zaoszczędzonymi na tanim czarterze. Tylko trzeba pamiętać, że VOA (visa on arrival) jest możliwa tylko z wydrukowanym świstkiem papieru otrzymanym od pośrednika. I fotkę trzeba mieć. I najważniejsze: odczekać swoje w półtoragodzinnej kolejce na kawałek kolejnego świstka wklejonego do paszportu. Oczywiście stoiska do wypełniania formularzy są po innej stronie niż kierunek kolejki do oficjela. No i formularzy brak. Albo są w innej części lotniska. Jakimś cudem miałem wydrukowany wraz z promesą od pośrednika. Tak więc w moim przypadku było to tylko półtorej godziny, i w dodatku byłem jednym z pierwszych którzy wysiedli z Drimlajnera. Jeśli ktoś liczył na szybką przesiadkę na inny lot to niestety przepadło. Dwójka Australijczyków musiała wrócić do Singapuru, bo nie zapłacili tychże 20 dolarów pośrednikowi. Witamy w Azji? Tuż przed wyjazdem chciałem wyrobić sobie nowy dowód osobisty. Kolejka w moim urzędzie gminy to co najmniej… półtorej godziny stania. Nie ma tylko komu dać łapówki. Co działa tutaj w przypadku wiz. W sąsiednim Królestwie Kambodży trzeba było dać w łapę kierownikowi zmiany 5 dolarów “for fast track” . Tak przynajmniej było 5 lat temu. Teraz ponoć wzięli się za nich i po stronie kambodżańskiej jest tylko miły uśmiech, powitanie i życzenia szczęśliwego pobytu. Ale za to wietnamski konduktor autobusu skasował “za wizę” dychę więcej 😀 Bilans pewnie opłacił się wszystkim. Nic to. Jestem w Phnom Penh, stolicy Kambodży. Poprzednim razem nie dałem rady tu dotrzeć, za to pamiętam, że w autobusie po przekroczeniu granicy puścili nam film Pola Śmierci. Nie wiem czy dojadę do prawdziwych Pól Śmierci. Wystarczyło mi zwiedzanie Tuol Sleng. Dawna szkoła w czasie terroru Czerwonych Khmerów była miejscem kaźni. Wyrywanie paznokci, sutków, podtapianie w ściekach… Porównanie do Auschwitz nasuwa się samo, choć bardziej prawdzie odpowiada “Łączka”, gdzie też mordowano “wrogów narodu”. Nie mieli szans przetrwania nauczyciele czy pisarze. Ale przeżył m.in. człowiek potrafiący zreperować maszynę do pisania. Zeznań. Przetrwali też fotografowie. Teraz pewnie nie mieliby szans, bo zdjęcia robią wszyscy. Największym zaskoczeniem w tym miejscu kaźni jest
znak zakazu… śmiania się. Po tym co zobaczyłem i tak na długo straciłem dobre samopoczucie. Więc o radośniejszej stronie khmerskiego – nie czerwonego – życia, następnym razem
Mieczysław
Phnom Penh 6 marca 2015
PS I jeszcze z kronikarskiego obowiązku: czartery do Azji już się kończą. Za tydzień ostatni kurs więc cena spadła nawet do 400 złotych. Ale to bilet w jedną stronę. Zakazowi uśmiechu
Igor Zalewski poświęcił cały felieton (ich zbiór w książce Ani słowa o polityce)